Nowe miasto, to i nowe życie. Nowe życie to mnóstwo nowych bodźców, które czujemy całymi sobą. Ja nie wiedziałam na co patrzeć, wszędzie dookoła coś mnie przyciągało, wszystko mi się podobało. Początki wiążą się z dreszczykiem emocji, zwłaszcza początki w nowym kraju. Jak to wszystko wyglądało? Czy od razu mi się spodobało? Co mnie przeraziło? Znów wracam wspomnieniami do pierwszych wrażeń z Izmiru.

Turecka pomoc zawsze w cenie

Mój pierwszy turecki dzień zaczął się od budzika o 8 rano, kiedy w Polsce jest 6. Nie wiedziałam na początku jak się nazywam, zwłaszcza, po 20h w podróży. Przyjechaliśmy w środku nocy, więc totalnie nie mieliśmy czasu na to, żeby ogarnąć, jak dostać się na uczelnię (w takich momentach daleko od Polski tęsknię zawsze za jak dojadę.pl). Na szczęście mąż właścicielki mieszkania zaproponował nam, że pierwszego dnia zawiezie nas samochodem. Akin jest bardzo miły, mówi świetnie po angielsku, ale nadal tylko i wyłącznie do Macieja – na mnie ani razu nawet nie spojrzał.

Uczelnia jest bardzo daleko od domu, w sumie nie zdawałam sobie sprawy z tego, że aż tak! Samochodem wyszło 15 kilometrów. Jednak Akin dowiózł nas tam w 30 minut, najpiękniejszą trasą, jaką kiedykolwiek jechałam w mieście. Oszalałam na punkcie palm po obu stronach autostrady, ale to było nic w porównaniu do widoku, który czekał na nas od razu pod domem. Mieszkamy nad samym morzem! Cała droga na uczelnię ciągnie się wzdłuż wybrzeża, jestem w raju!!!

Witaj nowa uczelnio, jesteś piękna!

Hola Hola, misja pierwsza – wejdź na uczelnię

Akin przywiózł nas pod uczelnię, nie uprzedził nas jednak, że wejście na turecką uczelnię, to nie lada wyzwanie! Pierwszy problem – bramki. Jak wytłumaczyć ochroniarzom nie znającym angielskiego, gdy sama nie znam słowa po turecku (prócz Merhaba i aşkım), że jestem nowym studentem i przyszłam na zajęcia, gdy bramka wciąż zamknięta? Okazało się, że aby wejść na kampus potrzebna jest legitymacja, którą odbija się na wejściu, a ja legitymacji przecież nie mam. Pomogło mi słowo Erasmus student powtarzane 100 razy. Wpadli wreszcie na to, aby zadzwonić gdzieś, sprawdzić listy, dowieść, że ktoś taki, jak Marta z Polski ma tu studiować. Musieli jednak wziąć ode mnie jakiś dokument, więc pozbawili mnie paszportu, na rzecz visit card. Dziwne zwyczaje, ale chociaż będzie bezpiecznie.

Uwaga, WESZŁAM!

Kampus jednym słowem można uznać za przepiękny! Uniwersytet jest prywatny, więc wszystko jest mega nowoczesne. Wszędzie są fontanny, A Z KAMIENI GRA MUZYKA! To był w sumie dla mnie większy szok, niż fakt, iż żeby w ogóle dostać się na kampus trzeba przejść przez bramkę (jak na lotnisku). Zrobiliśmy sobie rundkę dookoła w poszukiwaniu budynku Y. Zachwytom nie było końca, mój dotychczasowy faworyt, czyli poznańskie Morasko, przy Yaşar University się chowa. Miasto piękne, mieszkanie piękne, uczelnia piękna, czego mam chcieć więcej?

Orientation days, czyli zaczynam zagraniczne studia

Wprawdzie zajęcia mają rozpocząć się dopiero za tydzień, ale kazali nam przylecieć tak, aby zacząć 22 stycznia. Obowiązkowym etapem na Erasmusie na Yaşar są Orientation Days, które mają na celu zapoznać nas z nowym krajem, uczelnią, a co najważniejsze – z nowymi ludźmi. Zajęcia prowadziła Sevcan z Mericem z erasmusowego dziekanatu. Na wejście rozdali nam prezenty, typu kubek i inne gadżety z logiem uczelni, co było bardzo miłe. Dzień zaczęli od testu wiedzy o Turcji. Tak, jak przy pytaniu o ayran milczałam, tak gdy zobaczyłam na tablicy „Kto jest autorem piosenki KISS KISS?”, nie wytrzymałam i krzyknęłam Tarkan! Wszystkich Turków zatkało, że ktoś go zna, bo wtedy jeszcze nie wiedzieli, że to moja największa turecka miłość!

To co na Eramusie najważniejsze, czyli LUDZIE

Co do ludzi – oprócz dwóch dziewczyn z Czech, jesteśmy jedynymi studentami z Europy! Reszta jest z Pakistanu, Iranu i Korei Południowej. Największą reprezentację ma Pakistan, bo jest ich mnóstwo, nie kryję zdziwienia, bo przecież miał być Erasmus, a kojarzył mi się od dotychczas z Europą. Było dziwnie, bo gdy prowadzący chcieli zażartować o cenach alkoholu w Turcji, to najpierw przepraszali obecnych na sali muzułmanów, żeby się nie obrazili. WTF?! Nadal jest mi jakoś obco, bo nadal żaden mężczyzna nawet na mnie nie patrzy, co więcej, omijają mnie wzrokiem. Na przerwie poszliśmy wszyscy na lunch do restauracji. Doznałam szoku, jakby mnie ktoś uderzył cegłą, gdy kelnerzy rozdali menu najpierw mężczyznom, a mnie i Czeszki ominęli! Co więcej, dla nas nie starczyło i musieliśmy się dzielić z sąsiadami. Czuję, że będę odliczać dni i godziny do powrotu do Polski…

*Ceny w restauracji są identyczne, jak w Polsce (1tl=90gr), kebab 10 lir, pizza 20 lir, problemem jest jedynie alkohol, który ma tu chyba wartość złota! Najtańsze półlitrowe piwo zaczyna się od 22lir, dobre belgijskie to wydatek 36tl. Wódka kosztuje około 22 euro, czyli nie kłamali, mówiąc, że będzie 90zł za połówkę.

Gdy wróciliśmy z powrotem na uczelnię czekała nas prezentacja ESN i jakieś ich studenckie tańce… Nadszedł moment kulminacyjny pierwszego dnia na Yaşar.

Okazało się, że mnie nie widzi nikt, za to wielką sławą cieszy się Maciej! Oszalałam, gdy jeden Pakistańczyk zawołał Macieja na stronę, żeby powiedzieć mu, że ma super żarty. Potem kazali nam wszystkim stanąć w okręgu i każdy miał podejść do każdego i się przywitać. Znów zrobiło mi się dziwnie. Pakistańczycy albo nie podawali mi ręki, albo w ogóle mnie omijali, co było co najmniej dziwne, bo na Macieja się rzucali  w uściski krzycząc HI BRO! O co tu chodzi? Hello, ja też tu stoję! A nie, oni nadal mnie nie widzą!

Tureckich formalności początki

Po zajęciach nasi mentorzy obiecali zabrać nas do punktu Vodafone, gdzie mieli nam pomóc kupić turecką kartę SIM, bo przecież wszyscy byliśmy bez jakiegokolwiek kontaktu z domem. Okazało się, że aby w ogóle kartę dostać należy zapłacić 56tl, nie dostając w zamian żadnego pakietu. Żeby nam jej nie zablokowali, po 3 miesiącach użytkowania musimy zapłacić 138tl podatku od telefonu. Dzięki Bogu, że poszli tam z nami mentorzy, bo obsługa w Vodafone nie znała słowa po angielsku. Jako, że zbliżał się już wieczór i robiło się ciemno, lał deszcz, a my mieliśmy daleko do domu – zdecydowaliśmy, że pora zwinąć żagle na Karşıyaka. Tutaj czekał nas szok, bo of course, nikt nie wiedział, gdzie to jest… Okazało się więc, że misja powrotu do domu nie różni się wiele od tych w Azja Express.

Pierwsze zadanie w Azja Express Turkey – znajdź swój dom

Bez Internetu, mapy i jak dojadę.pl jest trudno, zwłaszcza, że NIKT nie mówi tu po angielsku. Każdy mentor miał inną wersję dojazdu na Karşıyaka. Poszłam więc pierwszy raz w Izmirze na metro. Wejście jest możliwe oczywiście tylko i wyłącznie z Izmir Kart, jedno odbicie to koszt 2,80tl, które starcza na 90 minut. Oczywiście ja, największy pechowiec ever, jako jedyna musiałam odpalić bramki do czerwoności, na szczęście pan bramkarz zażartował jedynie, że jestem wybuchowa – hehe.

20 minut czekania na metro, żeby na następnym przystanku (Halkapinar, 4 przystanki dalej) przesiąść się na Izban, kolejne pseudometro. Metro nie jeździ tu pod ziemią, jak w Europie! Wszystkie przystanki były na powierzchni – kolejny szok. Stacja była wielka i nie wiedzieliśmy, gdzie się udać, zresztą od nowa odbijanie się kartą i przechodzenie przez bramki, ale jakoś się odnaleźliśmy. Drugi raz w życiu (pierwszy z lotniska) wsiedliśmy do Izbanu, który na początku też jeździ na powierzchni, dopiero na Hilal wjeżdża pod ziemię. Uwielbiam takie zdobywanie nowego miasta, te impulsy, gdy nic nie wiesz, musisz wciąż pytać ludzi dookoła o drogę, szukać znaków, dowiadywać się. Moment, w którym jeszcze nic nie wiesz, a za tydzień będziesz znać to miejsce jak własną kieszeń. To jest najfajniejsze z odkrywania, bo potem miejsca stają się normą, codziennością. Szkoda, że podczas naszego odkrywania lał deszcz i zbliżała się czarna noc.

Wysiedliśmy na  Karşıyaka, myślałam, że przejdziemy się 15 minut i elo. Z 15 minut zostało tylko elo, szliśmy w sumie 3 godziny, dodam, że wciąż lał deszcz. W końcu byłam już tak wściekła, gdy nikt nie potrafił odpowiedzieć NIC po angielsku, gdy pytałam, jak dojść do domu, że zdążyłam się przy okazji poryczeć z bezsilności – Internetu zero, angielskiego zero, taxi euro nie przyjmie. W ostateczności okazało się, że Maciej ma numer telefonu do właściciela mieszkania i olaliśmy w tym momencie to, ile zapłacimy za rozmowę z polskiego numeru, poddaliśmy się i zadzwoniliśmy. Wyszło na to, że wystarczyło podjechać tramwajem dosłownie sześć przystanków i już byliśmy pod samym domem.

Pierwszy Ezan

Wysiadając z tramwaju, pierwszy raz w życiu usłyszałam nawoływanie z minaretu, czyli ezan. Rano musieliśmy spać bardzo, ale to bardzo głęboko, że tego nie usłyszeliśmy, bo niesie się mega głośno. Za pierwszym razem wydawało się to coś strasznego i przerażającego. Staliśmy na środku ulicy jak wryci, z opuszczonymi szczękami z wrażenia podczas, gdy nikt nie zwracał na ezan uwagi! Jest to wrażenie zachwycające i przerażające, totalnie coś innego, nowego. Takie WOW.

Orient Express, pierwsza stacja

Różnice, które widzę dziś, ale potem się pewnie do nich przyzwyczaję, to jak wspominałam wcześniej, zachowanie mężczyzn wobec kobiet – to nie jest kraj dla feministek! Będąc wreszcie w sklepie zauważyłam, że prócz karty SIM, wszystko jest tu MEGA tanie, tusz do rzęs za który w Polsce płacę 37zł, tutaj kosztuje 8 lir. Coca cola 2,5 litrów jest za 4 liry, więc tanioszka – nie mogę się doczekać tego słynnego targu, który otwierają co środę.

Co mnie przeraziło? Bramki na każdym kroku, w metrze okej, ale pod szkołą, a co dziwniejsze na zwykłym osiedlowym przystanku? Stoi pan/pani z wykrywaczem (nie wiem czego – bomby?) i sprawdza Cię, jak chcesz jechać tramwajem #creepy. W sumie, może to i lepiej, zabezpieczają się przed terrorystami, w przeciwieństwie do zachodu Europy. Właśnie! Wyobrażałam sobie, że zobaczę tutaj dużo więcej zakrytych kobiet, a jest ich bardzo mało, może 1 na 10 odkrytych… O wiele więcej zakrytych kobiet widziałam dzień wcześniej w Berlinie. Panie z dziekanatu Erasmusa na uczelni chodzą ubrane, jak w tureckich serialach w biurach, czyli, jakby szykowały się na imprezę.

Co mnie zabolało?

Wszechobecne psy na ulicach. Nie mogę na to patrzeć, bo pęka mi serce! Oni tutaj nie przywiązują wagi do zwierząt, przez co bardzo dużo mieszka na ulicy, non stop jakiś piesek stoi i czeka na pana, gdybym mogła, to wzięłabym je wszystkie.

Za zadanie na jutro dostaliśmy przygotowanie prezentacji o naszym kraju, więc dzień nie kończy się na chilloucie. Cieszę się ogromnie, że tu jestem, choć jest dziwnie. Czuję wewnętrznie, że to moje miejsce, muszę tylko przekroczyć swoje bariery i wyjść ze strefy komfortu. Jest super, bo wszędzie słyszę Tarkana! I wszędzie są palmy, dookoła morze. Będzie dobrze, czuję to.

I tak o, pierwszy dzień na Erasmusie minął.