Jeżdżąc po świecie natknęłam się na wiele różnic kulturowych, jednak nie przywiązywałam do nich większej wagi, bo byłam w tych krajach tylko na chwilę. Pamiętam jednak, że gdy na studiach miałam przedmiot pt. Komunikowanie międzykulturowe i międzynarodowe – na jedno z zaliczeń, które polegało na opisaniu szoku kulturowego na podstawie jakiegoś państwa  – ja od razu wybrałam sobie kraj muzułmański, szukając różnic pomiędzy Polską, a ZEA. Od zawsze ciągnęło mnie do Bliskiego Wschodu. Padło na Turcję, która otwiera wrota do prawdziwego orientu, w którym Europa miesza się z kolorowym światem Azji. Zapytana ostatnio o to, jakie różnice kulturowe zauważyłam mieszkając w Turcji, postanowiłam wreszcie je spisać i przy okazji podzielić się tymi spostrzeżeniami. Ciekawe jest to, że na większość tych rzeczy już totalnie nie zwracam uwagi, przeszłam wszystkie fazy szoku kulturowego, dlatego ostatecznie przyzwyczaiłam się do tych odmienności.

Jesteś zajęta? Nie istniejesz

Pierwszego dnia, gdy dotarliśmy z lotniska na miejsce, właściciel mieszkania nawet przez sekundę na mnie nie spojrzał! Rozmawiał tylko z Maciejem, a mnie traktował jak powietrze. Później dowiedziałam się, że w ten sposób Turcy okazują szacunek dla kobiet, które są zajęte. Dla mnie było to mega dziwne i czułam się jakbym była przeźroczysta… Później okazało się, że nie tylko właściciel mieszkania zachowywał się w ten sposób, bo Turcy potrafią rozmawiać z Tobą normalnie, a gdy tylko dowiedzą się, że masz chłopaka, a co gorsza – on do Was podejdzie – od razu zmienia się ton rozmowy. To, kim jesteś dla danego Turka można szybko rozpoznać, bo jeśli powie do Ciebie Abla, czyli siostro – to masz, jak w banku, że nie będzie Cię więcej podrywał, bo jesteś jak rodzina.

Zachowanie kelnerów

Po wyżej opisanym zachowaniu wynajmującego, potem było jeszcze gorzej! Na uczelni nikt nie podał mi ręki, za to z Maciejem witali się, jakby go znali całe życie. Bali się w ogóle podejść, ale to nic w porównaniu z tym, jak nas – kobiety potraktowali kelnerzy. Wyszliśmy na integracyjny lunch do restauracji niedaleko uczelni. Faceci od razu rzucili się do stolików, w ogóle nie patrząc, że my też tam stoimy. Mi sprzed nosa zabrał krzesło jeden ze studentów, co już mnie zdenerwowało, ale szala goryczy przelała się, gdy kelnerzy wręczyli menu wszystkim mężczyznom, a mnie i Czeszki pominęli! W Europie jest to nie do pomyślenia, aby kelner dał menu najpierw mężczyźnie, a potem kobiecie, nie mówiąc już o tym, żeby nie dać jej menu wcale. Jedzenie oczywiście też dostałyśmy ostatnie, co ciekawe – w tureckich restauracjach nie przynosi się wszystkich dań naraz, aby inni goście nie patrzyli, jak jesz. Tutaj, co się zrobi pierwsze, to jest przyniesione. My zawsze czekaliśmy na wszystkich, myślicie, że reszta też? Największego pecha miała moja przyjaciółka z Czech, bo ZAWSZE dostawała jedzenie jako ostatnia.

Na szczęście, potem trafiałam już lepszą obsługę, która obsługiwała nas po europejsku. Istnieje jednak pewne zachowanie, do którego trzeba się przyzwyczaić, bo tego nigdy w nich nie zmienimy. Otóż:

Wchodzisz do restauracji, więc dopiero dostajesz menu, nie zdążysz nawet na nie spojrzeć, a cały czas stojący nad Tobą kelner od razu pyta – co by Pani chciała? Skąd masz wiedzieć, co chcesz, skoro jeszcze nie zdążyłaś otworzyć menu?  Zawsze odpowiadałam bir dakika lütfen, czyli proszę o minutę. Nadchodzi ta chwila, wybierasz pozycję z menu, kelner odchodzi, ale tylko na chwilę! W momencie, gdy przynoszą Ci jedzenie, a często robią z tego wielkie show i zjawia się trzech kelnerów – zazwyczaj jeden zostaje i czuwa nad Twoim posiłkiem. Jeśli w Turcji zostawisz jedzenie na talerzu na 3 minuty, a co gorsza, odejdziesz na chwilę od stołu – Twój talerz będzie już dawno na zmywaku. Było parę sytuacji, w których dosłownie musiałam przytrzymać swój talerz, żeby mi go nie zabrano. To samo z napojami, masz jeszcze pół herbatki, a kelner już sięga ręką, żeby ją wynieść. Zastanawiałam się nad tym zachowaniem – Polaka może to doprowadzić do szału, bo my jemy, rozmawiamy, biesiadujemy, czasem godzinę nad jednym talerzem. Turcy albo jedzą szybciej, albo jedzą mniej, dlatego kelnerzy myślą, że my też zostawimy pół dania. Nie wiem, ale na początku nienawidziłam chodzić przez to do restauracji – teraz jest to dla mnie normalne.

https://www.instagram.com/p/BjIa5Mblww0/

Pisząc to, przypomniało mi się, jak pewnego razu jedliśmy wieczorem kolację w restauracji niedaleko pracy, a dwóch kelnerów (tam cała załoga była mi już dla mnie jak rodzina) – bujało maleńkie dziecko w chuście, aby rodzice mogli wspólnie zjeść posiłek! Ten widok był tak wspaniały i rozczulający, że nigdy tego nie zapomnę!

Nie znasz tureckiego? Jesteś jak niemowa

Piszę tu o Izmirze, bo w Alanyi, czy Stambule jest tylu turystów, że Turcy musieli nauczyć się języków obcych. Doświadczyłam tego okrutnie drugiego dnia w Turcji (pierwszego odebrali nas mentorzy, więc nie musiałam się niczym przejmować). Na uczelnię zawiózł nas właściciel mieszkania (bo Turcy są ogromnie pomocni), ale po zajęciach musieliśmy jakoś wrócić. Najgorsze było to, że nikt nie miał pojęcia, jak mamy dojechać. Więc my, bez mapy, bez Internetu, GPS, jakdojade.pl – bez niczego, wracamy na drugi koniec Izmiru. Tak na logikę udało nam się dojechać do osiedla, ale dalej nastała ciemność. GDZIE MY JESTEŚMY?

 Nikt nie potrafił nam pomóc. Podchodziłam do każdego, wchodziłam do sklepów, aptek banków – „Do you speak english”? Słysząc to, ludzie uciekali w popłochu. Z bezsilności się popłakałam, no jak w 5 milionowym mieście NIKT nie mówi po angielsku?

Nasz mini słownik tureckiego niestety też nam nie pomógł. Jak dojechaliśmy do domu pisałam TUTAJ. Był to jednak moment, w którym zrozumiałam, że sam angielski w tym kraju nie wystarczy. Musimy zacząć uczyć się tureckiego, bo zginiemy!

https://www.instagram.com/p/BeTLiirlvxR/

Poszliśmy kiedyś do McDonalda, zamówiłam dwa hamburgery, to znaczy, chciałam zamówić, bo Pani w kasie nie miała pojęcia, co oznacza two. To już był kamień milowy, dowiedziałam się, że bez Turka przy boku na każdym kroku, nic się tu nie załatwi! Nawet w biurze dla imigrantów NIKT nie mówił po angielsku! Co jakiś czas biegała jedna kobieta od okienka do okienka, przetłumaczyła na angielski dwa zdania, i biegła dalej. TRAGEDIA!

Muszę tu sprostować, że nie każdy, kto nie zna języka, nie chce pomóc. Turcy uciekają na bok ze wstydu, że nie znają słowa po angielsku. Ale nie wszyscy! Większość z nich nie zna ani słowa po angielsku, mimo to zawsze próbowali mi pomóc. Gdy szukałam w Izmirze poczty, to jakiś przemiły pan po prostu mnie do niej zaprowadził. To samo w Alanyi, gdy szukałam sklepu z biletami miesięcznymi.

Turków do rany przyłóż

Jedną historię wspominam najbardziej, bo w Polsce nigdy by się nie zdarzyła. Od paru lat mam na zębach aparat ortodontyczny, który co miesiąc mam sprawdzany u lekarza. Lecąc do Turcji, miałam po prostu przerwę w leczeniu. Po miesiącu straciłam wszystkie ligatury, które trzeba było wymienić. Zdecydowałam, że pójdę do tureckiego ortodonty, bo nie wytrzymam trzech miesięcy z samym metalem. Znalazłam gabinet na osiedlu, poszłam się zapytać, ile będzie kosztować wizyta. Lekarz powiedział, że jednego dolara… Ja mu na to, że tu mieszkam, że nie mam dolarów, ile lir ma kosztować wizyta – on na to nic. Poszłam do domu wyczyścić swoją szablę, kupiłam mu po drodze turkish delight, bo tak mi polecono. Lekarz uzupełnił mi ligatury i nic za to nie wziął! Dałam mu w podziękowaniu słodycze, a on się tak ucieszył, że aż mnie przytulił. On dostał słodycze, a ja za darmo wizytę, za którą w Polsce płacę 150 złotych!

To samo tyczy się moich przyjaciół z ESN, chodzili z nami po tych wszystkich urzędach, tłumaczyli, wypisywali dokumenty, robili wszystko, aby nam pomóc, być w tym kraju legalnie.

Tureccy podrywacze

90 procent czasu spędzałam z Maciejem, więc Turcy z reguły pochodzili do mnie z rezerwą. Wszystko zmieniało się oczywiście, gdy na przykład jechałam gdzieś sama! W Izmirze miałam tylko jedną sytuację (nie licząc 50 wiadomości dziennie na Instagramie). Mieliśmy na osiedlu fajną knajpę z shishą, w której dość często bywaliśmy. Zazwyczaj, gdy dostawałam jakieś dłuższe wiadomości na Instagramie, to dawałam je do czytania kolegom, żeby mi je tłumaczyli. Raz mój przyjaciel się wściekł, mówię więc, co tam jest napisane. Okazało się, że było to klasyczne wyznanie miłości, ale adoratorem był kelner z owej knajpy z shishą. Kolega wściekł się na to, że byliśmy tam niejednokrotnie razem, zawsze z Maciejem, a ów Turek był na tyle bezczelny, aby do mnie pisać. Pamiętam, że akurat tamten to chciał od razu brać ślub… Takich propozycji jest mnóstwo, wystarczy dodać zdjęcie z lokalizacją gdzieś w Turcji. Takiego podrywania w realu zaznałam dopiero w Alanyi, będąc przewodnikiem. Wiadomo, że ja nie robiłam sobie totalnie nic z tych głupot, mówionych przez Turków, typu jaka jesteś piękna itp. Korzystałam za to z promocji, jakie mi oferowali! Ktoś płacił za magnes 3 euro, a jak ja się odezwałam po turecku, ładnie uśmiechnęłam, to od razu było za 3 TL.

https://www.instagram.com/p/Bg_1zgylRUB/

Mnie to jedynie bawi, te ich tureckie podrywy, wysyłanie wiadomości typu: „You are cute”, „I love you” i tym podobne. Nigdy nie zrozumiem, jak można pisać takie rzeczy do obcej osoby, ale mężczyźni z południa tacy już są. Muszę przyznać, że w przeciwieństwie do Polaków, oni nie bawią się w podchody – od razu przechodzą do rzeczy, proponują spotkania, dają róże i oświadczają się przez Instagram!

Turecka bezpośredniość

To, czego w Polsce nigdy byśmy nie powiedzieli na głos, bo nie wypada – Turek powie Ci w twarz. Ile razy słyszałam komentarze na temat kobiet, typu „ale ona ma grubą dupę, mogłaby coś zrobić!” – burzyłam się wtedy i mówiłam, że co, jak co, ale mężczyźnie nie wypada w ogóle mówić takich rzeczy. Szczególnie w mojej obecności, bo aż mi się robiło głupio! Jeśli ktoś przytyje, to u nas się ewentualnie rozważa, że może owa kobieta jest w ciąży, ale nigdy w życiu nie zapytasz jej prosto z mostu – JESTEŚ W CIĄŻY? W Turcji to nie stanowi żadnego problemu.

Dodatkowo ta ciekawskość… Zapytać kogoś „co tam?”, to norma. Wszędzie, na całym świecie. U nas się kończy na dobrze/słabo/mogłoby być lepiej lub, ale zimno. W Turcji dostajemy cały zestaw pytań, godny wywiadu środowiskowego. Po pierwsze, ile masz lat (PRZECIEŻ KOBIET NIE PYTA SIĘ O WIEK!), skąd jesteś, gdzie mieszkasz – to jeszcze jest to przejścia. Ale oni drążą dalej – czy masz rodzinę, co robią Twoi rodzice, czy masz rodzeństwo, młodsze starsze. Starsze? To pewnie Ty jesteś wpadką? BOŻE! Masz już dosyć, ale oni nadal nie kończą. Muszą przecież wiedzieć, ile zarabiasz, ile masz w domu metrów i jakim jeździsz samochodem. Przyznam, że mimochodem cieszyłam się z tego, że nie znałam tureckiego na tyle, żeby oddać się w ten wir pytań. Starszym paniom w metrze musiało wystarczyć moje „Pardon, türkçe bilmiyorum!”, czyli przepraszam, ale nie znam tureckiego. Musielibyście widzieć ich miny! Zostawiałam je pogrążone w smutku, że nie dowiedzą się, co tu robi ta blada zielonooka dziewczyna, jeszcze z chłopakiem! Czy to narzeczony, czy może już mąż, czy mają dzieci? UPS, muszą żyć w niewiedzy.

Abla, abi i wielka turecka rodzina

Trzeba przywyknąć do tego, że znając kogoś dwie minuty, on już  nazywa Cię siostrą, czyli Ablą. W sklepach sprzedawcy również zwracają się w ten sposób, ewentualnie canım, czyli kochana, rzadko zdarza się, aby mówili pani.

Twoja rodzina jest moją rodziną i oni w to serio wierzą. U nas trzeba sobie naprawdę zasłużyć, aby obcą osobę nazwać bratem, w Turcji może być nim każdy. Nie zliczę, ilu mam braci i ile sióstr od innej matki na tureckiej ziemi. To samo z Pakistanu, czy Iranu, im dalej na wschód, tym więcej przyszywanego rodzeństwa.

Oczywiście, z kimkolwiek się nie rozmawia, to nie ma formy, mój kolega pracuje tu i tu, koleżanka ma biuro tam i tam. Zawsze jest brat, ewentualnie kuzyn! Mieliśmy w Alanyi sąsiada, który jako jedyny w bloku mówił po angielsku i wykorzystywał każdą możliwą okazję, aby porozmawiać ze mną albo Maciejem. Bardzo interesowała go Polska, więc tym bardziej znalazł sobie idealnych rozmówców. Mogę się założyć, że teraz opowiada, że ma kuzynkę w Polsce. Dlaczego? Bo w Alanyi każdy jest jego kuzynem! O czym byśmy z nim nie rozmawiali, to zawsze było „Mam kuzyna w tym hotelu”, „Mój kuzyn tam był”. Ogromna rodzina w każdym miejscu na świecie. Kiedyś też zapytałam kolegi, gdy tak samo non stop wymieniał mi kuzynów, czy ten sprzedawca, „kuzyn”, to też jego rodzina. Okazało się, że to tylko kolega, ale tu się tak mówi! Moja mama jest dla moich przyjaciół ich polską mamą i koniec. Gdy piszą do mnie znajomi z Turcji, to zawsze jest „pozdrów naszą polską mamę”. Gdy posłuchasz Turków przez chwilę, to uświadomisz sobie, że oni wszyscy mają największą rodzinę na świecie!

Znam wszystkich na osiedlu!

Prócz przyszywanej rodziny, Turcy mają też ogromną siatkę znajomych. Wszędzie. Doskonale pamiętam nasze zdziwienie, gdy gdziekolwiek byśmy nie poszli, jeden z naszych kolegów, kogoś znał… Zaczęłam się nad tym zastanawiać, pomyślałam, może on jest jakiś sławny? Okazało się, że w Turcji już tak jest! Wpierw jednak siedząc parę godzin w ambasadzie w Warszawie, przyglądałam się ciekawemu zjawisku, gdy każdy Turek, który tam wchodził, witał się serdecznie z innym i rozmawiał, jakby się znali całe życie.

Byłaś w sklepie X, kupiłaś tam jakiś produkt? Sprzedawca jest już Twoim ziomkiem! Sprawdza się to zawsze. Moja mama była w szoku, gdy do mnie przyleciała, a ludzie stojący w witrynach sklepów i restauracji krzyczeli do mnie merhaba! Mama mówi – skąd ty ich wszystkich znasz? – Oczywiście, że ich nie znam, to oni znają mnie! Turcy wykorzystują znajomości w każdej możliwej sytuacji. Jesteś druga w kolejce do kasy w banku? Nie martw się, zaraz zjawi się ktoś, kto zna kasjera i wypchnie Cię z kolejki, bo przecież znajomego się obsługuje bez kolejki, co nie? Nie ze mną te numery! Stałam kiedyś pół godziny na poczcie, przepychana przez kolejnych klientów, aż w końcu miarka się przebrała i dałam im do zrozumienia, że ja też tu jestem!

https://www.instagram.com/p/BiB3P-0FGyg/

Nauczyłam się też korzystać z tych znajomości, gdy ktoś przyjeżdżał do mnie w odwiedziny, to czuł się jak na All inclusive. Wszędzie obsługiwany bez kolejki, same promocje i zniżki, próbki za darmo. Najbardziej podobało się to mojej mamie, bo tak jak wcześniej wspominałam – Turcy ogromnym szacunkiem darzą osoby starsze. Nie, żeby moja mama była starszą panią, ale jest mamą, matroną, najważniejszą w rodzinie. Musielibyście widzieć, jak biegali dookoła niej, gdy mówiłam, że oto moja Anne. Moja mama wspomina przez to swoje wakacje fantastycznie! Wchodziłyśmy na plażę, to leżaki od razu na nas czekały świeżo przygotowane, piwko schłodzone już doniesione, w restauracjach pokazy, dodatki do próbowania, no czuła się jak królowa. Co do znajomości, to wcześniej wspominany sąsiad z bloku, nazywany przez nas Łysym, był na tyle prorodzinny, że gdy zobaczył moich gości, że przyjechała mama z Polski, to chciał nam pożyczyć swojego Mercedesa, bo mama nie może jeździć komunikacją! Wspaniałe, nieprawdaż?

Dzieci i starsi są tu święci

Dzieci mogą robić co tylko dusza zapragnie – biegają, krzyczą, kopią, rozpychają się, zaczepiają – ale to przecież çocuk! Turcy rzucają swoje dzieci na głęboką wodę i to dosłownie! Za pierwszym razem, gdy zobaczyłam, jak dwulatek wskakuje do basenu, o mało nie ruszyłam go ratować. Pytam się matki – czemu to robisz, przecież on utonie! Ona mi na to – nie, ma motylki, a przynajmniej się nauczy. Tutaj dzieci uczą się życia metodą prób i błędów.

Co do dorosłych i maluchów – różnice kulturowe widać najlepiej w komunikacji miejskiej. Gdy w Polsce osoby starsze walczą o wolne miejsce, w Turcji w momencie, gdy senior wejdzie do autobusu – wszyscy wstają jak na hejnał i zwalniają miejsce. Z dziećmi jest zabawniej, bo Turcy nie zwolnią miejsca matce z latoroślą, oni wezmą je na kolana! Wyobrażacie sobie, że obcy ludzie biorą Wasze dziecko na kolana i jeszcze ciągną je za policzki? Ja nie potrafię sobie tego wyimaginować, dlatego gdybym była matką, to trzymałabym dziecko przy sobie. W Turcji wszyscy są za to jak jedna wielka rodzina!

Podejście do zwierząt

Mówi się, że muzułmanie kochają koty, bo kochał je Prorok Mahomet, miał zresztą swoją Muezzę, kot podobno uchronił go przed ugryzieniem węża. Czyli koty, tureckie kedi są super – rozumiemy. Dla kotów powstają specjalne kedi parki (o których TUTAJ) oraz domki w centrach miast, na których utrzymanie pieniądze zbierają stojący obok wolontariusze.

Oboje z Maciejem kochamy psy, koty zresztą też. Maciej zawsze w kieszeniach nosił chrupki, aby dokarmiać lokalne bezdomne psy. Ja za to walczyłam o miski z wodą, aby czworonogi nie padły w upały. Pewnej pięknej niedzieli udaliśmy się na plażę, aby zobaczyć zachód słońca. Na piasku, między leżakami, był ogromny pies. Widać było, że jest wysuszony do granic możliwości, słaniał się na nogach. Poprosiłam więc pana z obsługi Beach baru, aby przyniósł mu wody. Jego odpowiedź? – „Zostaw go, pies jest niczym, nie warto o niego dbać”. Zagotowałam się wtedy! Zaczęłam na niego krzyczeć, że ma przynieść mu natychmiast wodę i  nie obchodzi mnie to, w czym mu ją da. Ostatecznie z wielką łaską przyniósł pociętą butelkę, a pies rzucił się do wodopoju.

Tego samego dnia, wracając późno z restauracji zobaczyliśmy kolejną nieprzyjemną sytuację. Właściciel wielbłąda (nienawidzę ich! Jak można tak narażać zwierzęta, aby siedziały cały czas na słońcu i dźwigały ludzi za 10 euro!) zaczął kopać psa, bo mu przeszkadzał. Podbiegałam tam i wzięłam tego psa, od wielbłądziarza. Ten był na tyle bezczelny, że jeszcze podszedł do Macieja z różami, żeby mi kupił bukiet. Wściekłam się i powiedziałam mu, że nikt nigdy nic od niego nie kupi, jeśli będzie tak traktował zwierzęta. Owy pies nam zaufał i poszedł z nami aż do domu! Nazwaliśmy go Przemek i obiecaliśmy, że kupimy mu jedzenie. Idziemy sobie deptakiem z Przemkiem, był to mały piękny piesek. Co na to Turcy? Zaczęli uciekać! Jakaś rodzina schowała się za samochodem, a inna kobieta uciekła na plażę. Wyobrażacie to sobie? Ostatecznie nakarmiłam i napoiłam Przemka, którego niestety rano nie zastałam już pod blokiem.

Pomyślicie teraz, mogłaś go wziąć do domu. Nie mogłam, bo co my byśmy z nim zrobili? To po pierwsze. Po drugie i najważniejsze – jeśli chcesz kupić w Turcji psa, to MUSISZ zapytać się o zgodę wszystkich sąsiadów! Chodzi o to, aby uniknąć sytuacji, w których Turcy panikowaliby na widok psa. Dla mnie jest to paranoja.

https://www.instagram.com/p/CEUqieqp5R0/

Kolay gelsin i od razu robi się milej

Uwielbiam tureckie uprzejmości. U nas mówi się jedynie dzień dobry, proszę dziękuję, i to wyłącznie, gdy coś załatwiamy. W Turcji mówi się kolay gelsin, czyli takie powodzenia/miłej pracy – każdemu! Pamiętam, jak nasza nauczycielka tureckiego powiedziała nam na lekcji, że od teraz możemy mówić do napotkanych osób, które są w trakcie pracy kolay gelsin. Idziesz ulicą, a ktoś kosi trawę? Kolay gelsin! Wychodzisz ze sklepu, prócz dziękuję, do widzenia, dorzucasz kolay gelsin. Gdy mieliśmy egzaminy też nam tak życzono, gdy pracowałam jako przewodnik, wszyscy naokoło też mówili mi kolay gelsin. To bardzo miłe! Zakorzeniło się to we mnie i zawsze, gdy robię zakupy, życzę sprzedawcom miłej pracy – nie ma osoby, która się nie uśmiechnie!

Nasılsınız? Czyli jak się masz?

Mijasz znajomego na ulicy, bądź odbierasz telefon. U nas klasyczne cześć, halo, słucham. W Turcji? Alo, nasılsınız? Wypada odpowiedzieć tu iyi, czyli dobrze, i zapytać rozmówcę o jego nastrój. Turcy nie narzekają, więc jest to stała formułka, zawsze odpowiada się, że jest dobrze. Przez te ichnie uprzejmości człowiek wiele razy spóźnił się na zajęcia, bo jeśli nie staniesz i nie pogadasz, to popełnisz największe faux pas!

Co moje to i Twoje!

Turcy biorą czyjeś jak swoje, bo przecież jesteśmy rodziną! Mój samochód stoi pod blokiem? Przecież w tym momencie z niego nie korzystam, więc ktoś sobie pojeździ. Kierowca nie ma GPS? Weźmie do ręki Twój telefon i będzie go trzymał, aż dojedzie do celu, gdy Ty przerażona będziesz się modlić, aby Ci go oddał. Z czasem przywykniesz, Turcy nie kradną! Ale lubią się dzielić. Idziecie do restauracji, a Ty masz inne danie, niż kolega? Włoży Ci łapę w talerz i spróbuje. Bo przecież to też jego!

Długo uczyłam się tego tureckiego dzielenia, tego, że przewodnik potrafił wyjąć sobie z mojej torebki listę uczestników, że koledzy częstowali się bez pytania moim jedzeniem, a mentorka przeglądała mój kalendarz. Z czasem poluzowałam zaciśniętą z nerwów pięść i stwierdziłam, że nie warto się przejmować, bo ich nie zmienię.

Tu nie kradną

Naprawdę! Wiadomo, że w miejscach tłocznych trzeba się pilnować, w Stambule czy Alanyi, gdzie jest mnóstwo turystów też. Ale w Izmirze? Nauczyłam się chodzić z otwartą torebką, zostawiać rzeczy, które nigdy nie zaginęły i ufać ludziom. Pierwsze zderzenie z rzeczywistością miałam na uczelnianej siłowni, gdy weszłam do szatni. Dostałam niby kluczyk, ale moja szafka była zajęta, lecz nie zamknięta. Zaczęłam szukać dalej, no wszystkie zajęte! Okazało się, że tutaj wkłada się rzeczy byle gdzie, laptopy, telefony, wszystko – przecież nikt nie ukradnie. Jedynymi osobami na siłowni, które szafki zakluczały, byliśmy my i Czeszki. Z takiego europejskiego przyzwyczajenia.

Miłość do ojczyzny!

Turcy kochają swój kraj nad życie, a pierwszego prezydenta Republiki Tureckiej, czyli Mustafę Kemala Atatürka czczą do dziś. Jeśli staniesz gdziekolwiek w Turcji, na pewno zobaczysz flagę, jeśli nie widzisz jej przed sobą, zrób obrót, na pewno gdzieś ją znajdziesz!

Jest dosłownie wszędzie. W każdej klasie, biurze, sklepie, u kosmetyczki i u fryzjera, w aptece i w piekarni. Turcy są dumni z tego, że są Turkami i to widać gołym okiem. Jeśli chcecie poczytać o tureckich świętach narodowych, zapraszam TUTAJ.

Turecka gościnność

Niczym  nie różni się od polskiej gościnności. Tutaj nie przeżyłam szoku kulturowego, a chciałabym wspomnieć, że Turcy są bardzo otwarci na gości. Mama mojego przyjaciela przez parę dni się szykowała do naszej wizyty, stół non stop był pełen jedzenia, upiekła dla mnie baklavę, gotowała wszystko, co najlepsze w tureckiej kuchni. Na studiach również byliśmy zapraszani do znajomych na kolacje, które sami przyrządzali. Były przepyszne świeże ryby, czy mięsa.

Obecność gości u sąsiadów nie jest tu żadną zagadką, bo idąc do kogoś w odwiedziny, buty zostawia się na wycieraczce, także można było się domyślić o ich ilości, czy będzie głośna impreza, czy cicha posiadówa.

Podejście do religii

Wszystko zależy od miejsca, do którego się pojedzie. Im dalej na wschód, tym więcej kobiet jest zakrytych, a w meczetach więcej modlących się. Im dalej na zachód, tym nowocześniej, otwarcie i bliżej do Europy.

Konstytucja Republiki Tureckiej mówi, że jest to kraj demokratyczny i laicki. Oficjalnie żyje tu 80 milionów mieszkańców, z czego 98% deklaruje się jako muzułmanie. Z tego tylko 5-10% jest praktykujących. Izmir, w którym studiowałam jest najbardziej nowoczesnym miastem, najmniej jest tam osób praktykujących. Ze wszystkich moich znajomych, wykładowców, ludzi, których poznałam na miejscu – nikt nie praktykuje. Nikt nie chodzi w piątki do meczetu. Nikt nie przestrzega postu w czasie Ramadanu.

Inaczej sprawa wyglądała w Alanyi, gdzie Turcy, których poznałam, a w szczególności mężczyźni, jak najbardziej praktykowali. Nie znam za to żadnej dziewczyny, która nosiłaby hidżab.

Co mnie zszokowało na miejscu

Turcy wywieszają w grudniu ozdoby świąteczne, a w wielu domach znajdziemy choinkę! Bardzo spodobała im się nasza europejska tradycja, nie zdają sobie jednak sprawy, że wszystko szykowane jest z okazji świąt Bożego Narodzenia. W Turcji domy stroi się na Nowy Rok. Jakież moje zdziwienie było, gdy jadąc tam na studia w styczniu, wszędzie dookoła zobaczyłam choinki!

Turcja jest ogromnym krajem, która ma wiele kontrastów. Zobaczymy tutaj kobiety, które odkrywają jedynie oczy i takie, które zakrywają jedynie pośladki. Ja również leciałam tam z przekonaniem, że większość kobiet będzie zakryta, może nie tyle chustą, co ubrania będą inne, niż w Europie. Okazało się, że w Izmirze panuje jeden wielki pokaz mody, w szczególności na mojej uczelni, gdzie na jedną studentkę w hidżabie, przypadały trzy z gołym brzuchem. Mogłam więc ubierać się, jak chciałam i nie budziłam przy tym żadnych kontrowersji.

Inşallah i do przodu!

Jak Bóg da, tak będzie. Dlatego niczym się nie przejmują, dlatego jeżdżą jak wariaci, łamiąc wszystkie możliwe prawa drogowe. Dlatego na skuterze siedzi pięć osób, a piesi przechodzą gdzie chcą. Dlatego parkują na pasach albo środku ulicy. Po co zaprzątać sobie głowę, skoro będzie, jak Bóg da? A jeśli już da, to jest Maşallah!

Yavaşça, yavaşça, powoli, czego się spieszysz!

Dziś jest deadline złożenia dokumentów do urzędu dla cudzoziemców, a Ty nie masz jeszcze mojego podpisu? No i co? Przecież jest jeszcze tyle czasu! Ci Polacy to jacyś narwani, wszystko chcieliby mieć na tu i teraz. Wariaci! Turcy mają za to na WSZYSTKO czas. To doprowadzało mnie do szału zawsze i doprowadzać będzie. Ja muszę mieć rzeczy na teraz. Wszystko spisane skrupulatnie w kalendarzu, pełno list pt. „co muszę załatwić”, od zawsze ogarniałam dokumenty, notatki z wykładów, daty egzaminów, wpisy do indeksu, umowy, pieniądze, deadliny… Jestem taką ogarniaczką, która załatwi wszystko. Ale w Polsce…

W Turcji wielokrotnie zderzyłam się z rzeczywistością, bo na nich MUSZĘ TO ZŁOŻYĆ DO DZIŚ! w ogóle nie działa. Syczałam, krzyczałam, zaciskałam pięści, płakałam z bezsilności – mimo to, musiałam się przyzwyczaić. Turcy mają czas rozciągnięty, my w Europie mamy go wyjątkowo mało.

W Turcji też nauczyłam się spóźniać! Całe życie byłam przed czasem, ale w momencie, gdy któryś raz z rzędu wykładowca przychodzi po 45 minutach, ja też zaczęłam tak robić. Pomyślicie, przecież jest studencki kwadrans i dziękuję do widzenia. Nie w Turcji! Zatkało mnie na pierwszych zajęciach, gdy wszyscy studenci grzecznie czekali na naszą wykładowczynię, bo na pewno przyjdzie. Wyobrażacie to sobie w Polsce? Wszyscy stoją pod salą z zegarkiem w ręku, spisujemy listę i strzała do domu spać. Turcy, jak widać, są już do tego przyzwyczajeni, a też trzeba przyznać, że bardzo sobie przy tym ufają, bo ja bym się nie łudziła, że ktoś po godzinie się zjawi, a ku mojemu zdziwieniu nauczycielka po 45 minutach stanęła w drzwiach!

Może też przez to yavaşça, yavaşça – czekałam na swoje pozwolenie na pobyt 5 MIESIĘCY! Droga, jaką przeszłam z turecką biurokracją, jest tak zawiła, że cały czas skrupulatnie ją spisuję, aby kiedyś się podzielić tą historią.

Na pewno też przez to przeżyłam swoją turecką dramę w szpitalu, która opisana jest za to TUTAJ.

Nauczyciel – przyjaciel

Nauczycieli, czyli hocam, darzy się tu ogromnym szacunkiem, bo jak mówił Mustafa Kemal Atatürk, to oni dają wiedzę. Nie ma takiej opcji, aby ktoś ich obrażał, nauczyciel jest święty i już. Na swojej uczelni spotkałam samych wspaniałych wykładowców, których podejście było zupełnie inne niż w Polsce. Byli dla nas przemili, pomagali, doradzali. Nasz wykładowca od MBA co drugie słowo powtarzał „My dear friends”, aż poczułam się, jak jego przyjaciółka!

Dla przykładu – nasza lektorka od tureckiego wysyłała nam wyniki egzaminu zdjęciem na WhatsAppie. Co mnie najbardziej ujęło, nauczycielka od PR tak bardzo przejmowała się naszymi problemami z pozwoleniem na pobyt, że chciała nas adoptować. To były oczywiście żarty, ale przemiłe! Nauczycielka od mediów zaprosiła nas za to po zajęciach na bankiet, co też było przeurocze.

Gdy tylko jestem w Izmirze, to zawsze idę na Yaşar przywitać się ze starymi znajomymi i wykładowcami, z którymi do dziś mam kontakt! Czasem piszą do mnie na WhatAppie albo Facebooku, jak się trzymam. Sam fakt, że mieliśmy z nimi grupy w Social Mediach pokazuje, że w Turcji jest zupełnie inna relacja pomiędzy nauczycielem a uczniem, o wiele luźniejsza i moim zdaniem lepsza. To jeden z powodów, dla których bardzo cieszę się, że wyjechałam na studia do innego kraju – dzięki temu zobaczyłam, że gdzie indziej zarówno edukacja, jak i relacja – nauczyciel – uczeń, mogą wyglądać zupełnie inaczej.

Jazda na wariackich papierach

Mój pierwszy dzień w Turcji – kobieta wsiadająca do taksówki, którą chwilę wcześniej zatrzymała NA ŚRODKU ULICY!

Tureccy kierowcy jeżdżą według swoich reguł. Zasady ruchu drogowego nie obowiązują tu nikogo, ani kierowców, ani pieszych. Każdy jeździ jak chce, gdzie chce i którędy chce. Ale nie o tym mowa. Korzystanie z komunikacji miejskiej, również stanowi tu nie lada wyzwanie! Tutaj działa reguła kto pierwszy, ten lepszy.

Przecież wiadomo, że dla każdego starczy miejsca na promie, w metrze, czy w autobusie. Turcy mają klapki na oczach, w momencie, gdy metro dojeżdża do stacji – nie da się z niego wyjść, bo z pełną parą pchają się na ciebie ludzie, chcący wejść do środka. Tutaj nikt nie słyszał o „najpierw się wychodzi, potem wchodzi”. To może na początku zszokować, bo chcąc wyjść z metra na Konaku, czułam się jak w dżungli. Z czasem uczysz się w tej dżungli żyć i potrafisz przejść pomiędzy pchającymi się na ciebie ludźmi. To samo na promach, non stop włączano komunikat, aby siedzieć, aż statek dopłynie do portu, myślicie, że kogoś to obchodziło? Pięć minut z piętnastominutowego rejsu stali już przy drzwiach, żeby tylko szybciej wyjść. Tutaj chciałabym zobaczyć zawody Turków z polskimi seniorami, którzy rzucają się w autobusach i tramwajach, żeby zająć najlepsze miejsce. Ciekawe, kto ma lepszy refleks w walce.

W Alanyi niestety jedynym środkiem transportu są autobusy. Nienawidzę jeździć w Turcji autobusem! Klimatyzacja skręcona na maksa, tłok, jeden na drugim, a przystanki tam, gdzie ktoś machnie ręką na ulicy. Szok, który przeżyłam dotyczył jednak innego zjawiska. W Polsce, gdy wchodzisz to autobusu, to idziesz dalej, na środek, bądź do tyłu, logiczne jest, że nie staniesz przy kierowcy. Tutaj to nie działa.

Wszyscy kumulują się przy przednich drzwiach (bo wchodząc trzeba odbić kentkart), dopiero gdy kierowca sam ma już dość, to zatrzymuje autobus i każe się ludziom przesunąć do tyłu. Woła ich wtedy bezpośrednio, typu: ty w czerwonej sukience na prawo, ty z dzieckiem na lewo itd. Hitem było, że autobus jechał zawalony z przodu, gdy z tyłu hulał wiatr. Co ciekawe, do tureckich autobusów nie można wchodzić z rozłożonym wózkiem dziecięcym. Żeby kierowca wpuścił cię do autobusu, musisz złożyć wózek, a dziecko wziąć na ręce. Może dlatego Turcy, chcąc pomóc matkom – biorą maluchy na swoje kolana.

Bakszysz, czyli niepisany, ale obowiązkowy napiwek

Jak wytłumaczyć polskim turystom, że mimo, iż zapłacili już za wycieczkę, to wypada wychodząc z autokaru wrzucić napiwek dla kierowcy? Przecież on jest w pracy i to jego obowiązek, aby jechać bezpiecznie… Spoko, też musiałam przywyknąć. Wszędzie tylko bakszysz, tip box, napiwki. Wszędzie i za wszystko! Wyobrażacie sobie słoik na napiwki w sklepie spożywczym? Witamy więc w Turcji! Turaj napiwek należy się KAŻDEMU. Bakszysz ma swoje źródło w religii Islamu, której jednym z filarów wiary jest jałmużna. W krajach Bliskiego Wschodu normalnym jest dzielenie się częścią swoich dochodów z biednymi, można też podarować symboliczną pomoc lub uprzejmość. 

Koszyk na bakszysz znajdziecie w każdym autobusie.

Bakszysz na stałe wszedł do kultury, a mieszkańcy Azji i Afryki chętnie z niego korzystają i to na każdym kroku. Będąc w Turcji, wypada więc zostawiać po sobie napiwek, czy to w hotelu, czy w restauracji – często turyści pytali się, czy i ile mają zostawić pokojówkom. Czy w ogóle zostawić, to już wiecie, że jak najbardziej tak, mianowicie ile – to już Wasza prywatna decyzja.

Kto głośniejszy, ten więcej zarobi

W Turcji jest bardzo głośno! My Polacy jesteśmy raczej zimnym, zamkniętym narodem, gdyby na rynku, czy w sklepie sprzedawcy zaczęli się drzeć, tak jak robią to Turcy, to ktoś krzyknął by w końcu „zamknij się!”. Do tego też trzeba się przyzwyczaić, tu jest zupełnie inna kultura robienia zakupów, wszędzie gwar, krzyk, setki ludzi dookoła Ciebie.

https://www.instagram.com/p/B9ADfqNJN2X/

Targuj się kto może, czyli zakupy po turecku

Prócz gwaru, należy też przyzwyczaić się do tego, że w Turcji nie wystarczy pytanie „Ne Kadar”? czyli ile kosztuje? Tutaj rozmawiamy ze sprzedawcą, jak ze znajomym, ale najważniejszym celem udanej transakcji jest umiejętność targowania się. W Turcji po prostu trzeba się targować, bo należy to do kultury handlu i tak po prostu wypada!

Niektórzy od razu schodzą z ceny, z niektórymi targować się trzeba godzinę. W Turcji zakupy nie trwają pięć minut, na największych bazarach w Stambule, czy Izmirze – w sklepach znajdują się kanapy, gdy tylko wyrazicie zainteresowanie, to sprzedawca od razu zamawia dla Was coś do picia, coś słodkiego – pełna obsługa, byle byście coś kupili. Póki wyrażacie chęć zakupu – wszystko jest okej.

https://www.instagram.com/p/B89iUMQJGCt/

Wszyscy będą biegać dookoła Was, otwierać kolejne paczki z koszulami, sukniami, butami. Akcja zmienia się diametralnie w momencie, gdy zaczniecie kręcić nosem. Mieliśmy taką sytuację na Grand Bazarze w Stambule. Maciej chciał kupić sobie koszulę, on panu jedno, ten mu inne. Pokazywał mu jakieś wielkie koszule, brzydkie do tego, Maciej pokazywał mu jeden konkretny model, a ten swoje. W końcu stwierdziliśmy, że to nie ma sensu i wychodzimy, a wściekły sprzedawca rzucił w nas koszulami na odchodne. Na szczęście, większość sprzedawców zdaje sobie sprawę, że jego pieniądze uzależnione są od dobrego zachowania, więc raczej będą się starać nad wami skakać. Pamiętajcie jednak o targowaniu! To nic nie boli, nic nie kosztuje, a mogę Wam obiecać, że ceny na metkach wyrwane są z kosmosu. Jeśli nie chcecie dać się zrobić w balona – spróbujcie swoich umiejętności targowania na tureckim rynku.

Moi turyści pytali mnie, czy w sklepach spożywczych też mają się targować, bo jeden klient przyszedł oburzony, że ja kazałam się targować, a w Migrosie nie chcieli mu sprzedać utargowanej wody. Serio? Targujemy się na bazarach, a nie w sklepach, gdzie są normalne ceny!

Turecka wybuchowość

Wychodzi na to, że wprawdzie urodziłam się w Polsce, ale duszę i mentalność mam turecką. Prócz zwolnionego tempa, mogłabym być Turczynką. Tak samo – szybko się denerwuję, lubię pokrzyczeć i nie potrafię chować emocji. Turcy wyzywają się, jeśli ktoś kogoś zajedzie, to krzyczą z samochodów, kierowcy autobusów też nie krępują się przy pasażerach. Wolna amerykanka, emocje są tu na pierwszym miejscu!

Wszystkie opisane różnice, dla mnie są już teraz normą. Z czasem musiałam się do nich przyzwyczaić, aby czuć się dobrze w Turcji. Myślę, że największą zmianą było podejście do życia. My, Europejczycy żyjemy w wiecznym stresie, w ciągłym biegu, a Turcy mają na wszystko czas, przez co nie przejmują się tyloma rzeczami, co ja. Stwierdziłabym wręcz, że oni się w ogóle nie przejmują. Jak to mówią, Inşallah i do przodu!

Tagi: , , , ,