Od razu na wejście Turcy pokazali nam swój styl załatwiania spraw i egzekwowania ustalanych terminów. Tym razem mnie to ucieszyło, ale z przerażeniem myślę o przyszłości. Spotkanie na orientation days drugiego dnia mieliśmy mieć o 10 rano, a gdy się obudziłam, zobaczyłam SMSa od mojego mentora, że zostało ono przesunięte na 13.30. Dla mnie radość, bo chociaż pospałam dłużej, ale czemu wczoraj tego nie ustalili?! Ja muszę wszystko wiedzieć wcześniej, mieć zapisane w kalendarzu umówione, nienawidzę zmian. A to już druga, jak jestem tutaj… dwa dni. Będzie ciekawie, czuję to!

Po pierwsze, będąc dłużej w domu miałam czas na zaprzyjaźnienie się z naszym kotem. Uznałam go za naszego, skoro mamy z nim mieszkać pół roku i go karmić. Na kotach nie znam się totalnie, zawsze miałam psa. Dziwne jest więc dla mnie to, że ten piękny szary zwierz kładzie mi się na łóżku, ociera się o mnie, a co najśmieszniejsze, kładzie na laptopie. Chyba jej się spodobałam, bo gdy się tylko położę, ona od razu jest na mnie. Czuję, że się pokochamy.

Misja – dojedź samemu na uczelnię

Polka, która mieszkała tu wcześniej radziła mi, żebym na uczelnię jeździła Izbanem i przesiadała się na metro. Za jej czasów na Karşıyace nie istniał jeszcze tramwaj, więc byłam o tyle mądrzejsza, że wyliczyłam, że najbardziej opłaca mi się na ten Izban podjechać tramwajem.

Wyszliśmy z domu, okazało się, że nie mamy już doładowanej Izmir karty, więc musieliśmy szukać miejsca, w którym ją naładujemy. Osiedla nie znaliśmy w ogóle, szliśmy wzdłuż palm (tu naprawdę wygląda jak w LA) i znaleźliśmy osiedlowy sklepik, w którym obładowałam się tureckimi słodyczami, które są bardzo, ale to bardzo tanie. Batoniki są maksymalnie za 1zł, co nie wróży dla mnie nic dobrego, bo już wiem, że będę je notorycznie jeść. Mam już nawet swojego faworyta, jeśli chodzi o słodyczki.

Nasz spacer doprowadził nas do portu Bostanlı Iskele, gdzie doładowaliśmy w maszynach karty. Popatrzyłam na promy i zastanawiałam się dokąd można nimi dopłynąć… Na dworze zrobiło się mega ciepło, ubrana byłam w zimowy płaszcz, zważywszy na porę roku, przez co byłam już cała mokra. Tak jak wczoraj cały dzień lał deszcz, tak dzisiaj była pogoda godna polskiego kwietnia.

Izmirskiego transportu ciąg dalszy

Tutaj nie da się jechać na gapę! Na każdym przystanku tramwajowym stoją bramki, na których trzeba odbić Izmir kart. Dookoła nie ma żadnego płotu, można by wejść do tramwaju prosto z ulicy, ALE… Na każdej stacji stoi budka, a w niej jest ochroniarz! Kobieta lub mężczyzna, w grubej kurtce – pilnuje porządku na przystanku – kolejny szok. Wsiedliśmy w tramwaj na Alaybey, czyli ostatni przystanek, z którego próbowaliśmy trafić na Izban. W tramwaju zachwycałam się widokami i kręciłam jak głupia snapy. Jedzie on bowiem wzdłuż wybrzeża! Najpiękniejsza linia tramwajowa świata! Zakochiwałam się w tym mieście coraz bardziej.

Gdy wysiedliśmy, nową lekcją tureckiego życia było to, że nikt nie zwraca tutaj uwagi na światła, czy są czerwone, czy zielone, po prostu się idzie! Samowola drogowa.

Myślałam, że znalezienie Izbanu Alaybey będzie prostsze, jednak stacja była ukryta głęboko pomiędzy kamienicami. Kierując się po strzałkach udało nam się dotrzeć. Z góry wiadome było, że na pewno się spóźnimy. Udało nam się trafić do pierwszego celu.

No dobra, stacja znaleziona, ale teraz w którą stronę jechać tym Izbanem? Gdy przechodziliśmy przez bramki moje zakłopotanie zauważył jeden z ochroniarzy i zaczął coś do mnie mówić po turecku, ja mu tylko odpowiadałam Yasar i wspólnie z innymi ludźmi wskazali nam kierunek. Ale na dole okazało się, że jeżdżą dwa różne pociągi, więc zapytałam ludzi w drzwiach – Halkapinar? (tak nam kazali się przesiąść na metro) pokazali głowami, że tak. Wysiedliśmy, a tu się okazało, że stacja ma 150 wyjść, ale jakoś sobie ostatecznie poradziliśmy i weszliśmy w metro w kierunku Evka-3. Metro na tym odcinku jedzie na zewnątrz, przez co można podziwiać ogrom tego miasta! Dookoła są góry i miliony domów. Będziemy mieli zwiedzania na całe pół roku.

Na szczęście nasza docelowa stacja okazała się prosta w obsłudze, bo wysiadając na Bölge jest się po prostu pod wejściem na uczelnię. Na podróży zeszło nam 2 godziny, więc już byliśmy spóźnieni.

W życiu nie mieszkałam tak daleko od swojego uniwersytetu, w dwie godziny w Polsce to ja robię trasę Bydgoszcz – Poznań!Do szkoły znów musieliśmy się dostać oddając paszporty, bo po legitymacji ani widu, ani słychu.

Orientation days dzień drugi

Gdy włączyłam Internet okazało się, że Erkan martwił się, gdzie my jesteśmy, bo wszyscy, czekali na nas i na naszą prezentację. Nie zdążyliśmy zobaczyć wystąpienia Czeszek, gdy weszliśmy do auli akurat prezentowali się Pakistańczycy.

W ciągu doby stworzyli naprawdę super prezentację, przyszli w swoich ludowych strojach i z flagą! Ja nawet nie pomyślałam, żeby wziąć ze sobą polską flagę. Kolejni byliśmy my. Wszyscy jak głupi pytali się nas o pierogi, kiedy je dla nich przyniesiemy (jak ja nigdy w życiu pierogów nie robiłam!). Była też prezentacja o Iranie, ale najlepsza była Koreańczyków, którzy odpalili po prostu gangam style.

Na koniec wszyscy dostaliśmy koszulki z napisem Erasmus Yasar i zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie, którego nikt nigdy nie zobaczył. Drugi dzień orientation polegał tylko i wyłącznie na prezentacjach, potem dali nam już wolne.

Na razie głównym zajęciem na Eramsusie jest chodzenie po restauracjach, więc dziś było tak samo. Mentorzy zaproponowali nam wspólny lunch, na którym wypiłam pierwszy raz w życiu prawdziwy turecki cay.

Kolejna restauracja i kolejny tani obiad, bo zapłaciłam tylko 20tl, gdy w Polsce mogę tylko pomarzyć o takim daniu za 20zł. Zdziwiło mnie, że dostaliśmy do obiadu wodę, ale nie w szklance, tylko w plastikowym opakowaniu jak od jogurtu. Gdy w UE wszyscy walczą z nadmiarem plastiku, tu już widzę, że nikt się ani plastikiem, ani segregacją nie przejmuje.

Największą atrakcją naszego obiadu było show jednej z mentorek Tutku, która zaczęła wróżyć ludziom  z fusów. Po wypiciu kawy odwróciła filiżankę do góry nogami i czekała 15 minut. Potem wróżyła z tego, co zobaczyła na talerzyku.

Mieszkamy na pięknym końcu świata

Wychodzi na to, iż jako jedyni nie mieszkamy koło uczelni, przez co znów szliśmy sami na metro. Przesiedliśmy się ponowie na Izban na Halkapinar, jednak dzisiaj wysiedliśmy dalej, tak jak pokazała mi Ania na Demirköprü. Wysiedliśmy i znów nie mieliśmy pojęcia w którą iść stronę, zwłaszcza, że robiła się już czarna noc. Droga do domu była jak tetris. Nie mieliśmy pojęcia jak iść, gdzie iść – jak zwykle postawiłam na mój instynkt i szliśmy na czuja. Jakieś pół godziny po kręceniu się między kamienicami zobaczyłam oświetlony orlik i uświadomiłam sobie, że gdy pierwszego dnia wysiadaliśmy z taksówki, to było to właśnie pod orlikiem. I tak cudem znaleźliśmy dom!

https://www.instagram.com/p/BeTLiirlvxR/?utm_source=ig_embed

Kolejny raz tego dnia Turcy spalili newsa, bo nasi „wspaniali” mentorzy dopiero wtedy, późnym wieczorem raczyli nas powiadomić, że DZIŚ za godzinę w barze koło uczelni będzie Speed date. Każdy student i mentor ma ze sobą porozmawiać. Chodzi się od stolika do stolika. Niestety, nikt nas wcześniej nie uprzedził, a na Bornovę, z której właśnie wróciliśmy mieliśmy 1,5h drogi. Nie było więc żadnej opcji, żebyśmy wrócili się z powrotem. Było nam mega przykro, ale musieliśmy odpuścić pierwsze wspólne wyjście z Erasmusową ekipą. Mam tylko nadzieję, że wreszcie ogarniemy drogę do szkoły na tip top, a to, że jako jedyni nie poszliśmy na Speed Dating pozwoli nam poznać tych ludzi.