Nim ja w ogóle wpadłam na pomysł, aby wyjechać na Erasmusa, ona była już po dwóch. Gdy ja szykowałam się do Izmiru, ona była w Barcelonie. Nasze drogi skrzyżowały się przez przeznaczenie, bo inaczej nie mogę sobie tego wytłumaczyć. Nie znałyśmy się, w życiu się nie widziałyśmy, a połączyła nas ta sama historia, którą napisałam dwa lata po niej.  Ale to właśnie ona  – Ania, podarowała mi najlepszy prezent, jaki mogłam dostać. Dała mi kontakt do właścicielki najpiękniejszego mieszkania w Izmirze, w którym spędziłam pół roku.

Jak się w ogóle poznałyśmy?

Historia jest trochę zagmatwana, bo gdy znalazłam Anię, to nie była ona dla mnie właściwym źródłem informacji. Ale od początku! Gdy postanowiłam, że wyjeżdżam na Erasmusa do Turcji, zaczęłam szukać kontaktu ze studentami, którzy byli tam wcześniej. Od początku zakładałam, że wyjadę do Stambułu, więc osoby stamtąd były moim targetem. Nie chciałam ogłaszać się na żadnych grupach, więc zaczęłam od znajomych. Chłopak, który przede mną był naczelnym uniwersyteckiej gazety, jest prawdziwym erasmusowym freakiem, działał też w ESN, więc najpierw pomyślałam o nim i o jego znajomościach. I to właśnie Michał dał mi namiar do Ani. Pamiętam, że napisałam do niej rok przed moim Erasmusem, a ona mi odpisała, że zbytnio nie pomoże, bo ona studiowała w Izmirze, a ja szukam kogoś ze Stambułu. Wtedy przez myśl by mi nie przeszło, że sama wyląduję w Izmirze.

Minął prawie rok, a ja na poważnie zaczęłam szukać ludzi, którzy byli w Turcji. Zgłaszały się do mnie osoby, które studiowały tylko i wyłącznie w Stambule i Ankarze. Nikt z Izmiru! I wtedy mnie oświeciło, że przecież kiedyś już rozmawiałam z dziewczyną stamtąd. Przeszukałam całego fejsa w poszukiwaniu Ani, i znalazłam. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że będzie jednym z moich życiowych aniołów, czarodziejką, która dała mi najlepsze lokum pod słońcem. Zaczęłyśmy rozmawiać, pamiętam, że Ania mówiła, że jest zachwycona Izmirem i bardzo mi zazdrości, że ja dopiero tam pojadę. Nasza rozmowa zeszła na mieszkanie. Ja zaczęłam szukać pokoju na grupach na Facebooku, ale wszystkie były ohydne, pełne dywanów, w stylu naszego PRL i do tego drogie. Ania mi napisała, że ona miała świetne mieszkanie i może zapytać właścicielki, czy będzie ono wolne od stycznia. Jak usłyszałam, gdzie ono się znajduje, że nad samym morzem, że 200m2, że w takiej cenie, to sama nie wierzyłam. Potem były święta Bożego Narodzenia, a Ania się nie odzywała. Ja już przechodziłam zawał serca, bo nie ukrywam, że ogromnie zależało mi na tym lokum.

Wtedy zdarzył się cud! Dostałam wiadomość, że na semestr letni mieszkanie jest wolne. Skakałam do sufitu, ciesząc się, że ominęło mnie poszukiwanie na własną rękę! Bo dla mnie, jak dla mnie, ale gdybym ogłosiła się, że szukam w Turcji pokoju dla pary, to możliwe, że do dziś bym go nie znalazła. Aynur, bo tak na imię właścicielce, mieszka na stałe w Berlinie, ale ma mieszkanie w Izmirze, które wynajmuje studentom. Zrobiła mi pełen wywiad, czym się zajmuję, co studiuje, jak wyglądamy itd. Ostatecznie jednak zgodziła się nas przyjąć i to wszystko dzięki Ani!

Aynur do dziś myśli, że my z Anią jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami i w ogóle, znamy się całe życie. Nigdy w życiu się wcześniej nie widziałyśmy. Nigdy w życiu nie rozmawiałyśmy. Nigdy się nie znałyśmy. Połączyło nas tureckie przeznaczenie, które pozwoliło mi przeżyć historię Ani i Władka, dwa lata później. Gdy mieszkałam w Turcji, cały czas byłyśmy w stałym kontakcie. Poznałam ich znajomych, którzy też bardzo mi pomogli. Spotkałyśmy się po moim powrocie do Polski i zaprzyjaźniłyśmy się! Co więcej – rok temu miałam to szczęście być na ślubie Ani i Władka. Taka znajomość – tylko i wyłącznie dzięki Turcji!

Pytacie o mieszkanie

Wiele osób pisało do  mnie z pytaniem: jak znalazłam mieszkanie w Turcji? Otóż ja go nie znalazłam, to ono znalazło MNIE! Mieliśmy naprawdę ogromne szczęście, bo porównując moje standardy, do pokoików, w których mieszkały moje przyjaciółki, to ja wygrałam w lotto.

Nasze mieszkanie znajdowało w najbardziej ekskluzywnej dzielnicy Izmiru. Było na Karşıyaka, a dokładnie na Bostanlı.

Mieszkaliśmy w małym, 4-piętrowym bloku, dookoła którego były parki, a dosłownie 3 minuty od klatki mieliśmy morze. Apartament był ogromny, miał 200m2: kuchnię, salon z jadalnią i tarasem, trzy łazienki, a na górze trzy sypialnie.

Ach, bo zapomniałam wspomnieć! Spełniłam kolejne marzenie, zaraz po zamieszkaniu nad morzem i w górach, bo z kuchni widziałam zatokę, a gdy się  budziłam w sypialni, to miałam przed oczami góry.

Tym kolejnym marzeniem było dwupoziomowe mieszkanie. Od dziecka miałam fioła na punkcie schodów w domu i zawsze o niczym tak nie marzyłam, jak o tym, żeby je mieć. Spełniło się! Co więcej. Jaka dziewczyna nie marzy o łazience w sypialni? To też miałam.

Europejskie mieszkanie w Tureckim mieście

Nasze mieszkanie nie było typowo tureckie. Metrażem tak, bo Turcy w naszych 50m2 dostaliby klaustrofobii. Tam nieruchomości zaczynają się od 80m2 wzwyż i wcale nie świadczy to o to, że ktoś ma dużą chatę, bo jest bogaty. Po prostu, tam są tylko i wyłącznie duże mieszkania, bo Turcy lubią przestrzeń. Kraj jest ogromny, więc mieli miejsce na to, aby budować pomieszczenia z prawdziwego zdarzenia, a nie klitki.

Nasz dom był bardziej europejski, niż turecki. Chodzi mi o rozkład (najlepszy, jaki kiedykolwiek widziałam!), jak i o urządzenie oraz umeblowanie. We wszystkich trzech łazienkach mieliśmy „normalną”, czyli europejską toaletę. Dla niewtajemniczonych – chodzi o to, że nie mieliśmy dziury, typowej dla Turcji toalety (tzw. na Małysza), którą często mają nawet w domach.

Mieliśmy za równo prysznic, jak i wannę. To też rzadkość w Turcji, ponieważ muzułmanie za wannami nie przepadają. Dlaczego? Bo uważają, że woda nie powinna stać, powinna wciąż płynąć. Dlatego trudno w muzułmańskim domu doszukiwać się wanny. A my wannę mieliśmy! I to z hydromasażem.

Nasza kuchnia również była typowo europejska, jak w polskim domu. Mieliśmy w niej pełne wyposażenie. Co tylko wymarzłam sobie, aby ugotować, to miałam ku temu możliwości. Znalazłam wszelkie miksery, tostery, zmywarkę i tym podobne. Warto dodać, że Turcy w Izmirze w życiu nie napiją się, ani nie wykorzystają do jakiegoś dania wody z kranu. Co tydzień musieliśmy zamawiać wielki baniak z wodą, którą czerpaliśmy nie tylko do picia, ale również do zupy, czy dla kota.

Jeszcze jedna różnica pomiędzy typowym tureckim mieszkaniem, a naszym. Mieliśmy jeden salon. Tak jak w Europie, bo po co komu dwa? A Turcy właśnie potrzebują dwóch, bo w jednym spędzają czas na co dzień, a w drugim przyjmują gości. Jeśli myślicie, że Polacy robią wszystko na pokaz, to jeszcze nie znacie Turków! Wyobrażacie sobie mieć w mieszkaniu pokój, z którego korzystacie tylko i wyłącznie, gdy przyjdą goście? Wiem, że sobie nie wyobrażacie, ja też nie. Dlatego przechodzimy do największej niespodzianki.

Zostałam zastępczą anne

Do całego wyposażenia, dostaliśmy jeszcze jeden prezent. KOTA! Tak, pierwszy raz w życiu przyszło mi mieszkać z kotem. Gdy Aynur zapytała mnie, czy nie mamy nic przeciwko, aby zaopiekować się ich kotem, pod nieobecność jej rodziny, ja pierwsze co zrobiłam, to pobiegłam do alergologa na testy. Lekarz stwierdził, że moje życie pod jednym dachem z kotem, może mi nie sprzyjać i powinnam go ogólnie unikać. Ale Rachel nie dało się unikać! Kocica pokochała nas od pierwszego wejrzenia, kładła się na mnie, masowała mnie, lizała, drapała. Nie było dnia, aby mnie  nie obudziła.

Tu należy opisać pewną anegdotkę. Pod blokiem mieliśmy meczet. Zwykły z zewnątrz, zbyt nowoczesny jak dla mnie (do środka jakoś nigdy nie odważyłam się wejść). Z meczet 5 razy dziennie płynął ezan, wiadomo – nawoływanie do modlitwy. Ja po paru dniach się przyzwyczaiłam i nie wyskakiwałam z łóżka o 6 rano, przerażona, czy jestem na wojnie w Iraku. Nasz kot za to ezan chyba uwielbiał, bo CODZIENNIE równo z nawoływaniem się budził. A skoro on się budził, to ja – zastępcza mama, też musiałam. Kładłam się już specjalnie tak, aby ona nie miała miejsca, to była taka sprytna, że pod pachę mi potrafiła wejść! Rachel jest pierwszym kotem, którego polubiłam, bo przyznaję, że wcześniej kochałam tylko psy.

Hola, hola – jeszcze turecka papierologia!

Kocham Turcję całym sercem. Naprawdę! Mogłabym tam zamieszkać do końca swoich dni i byłabym szczęśliwym człowiekiem. Jest jednak coś, czego w tym kraju na maksa nienawidzę. Mianowicie, ich podejścia do załatwiania spraw i wszelakiej papierologii, której wymagają mnóstwo. O całej farsie, jaką przeżyłam w Turcji, napiszę już niedługo, bo muszę się tym wreszcie podzielić. Wyobraźcie sobie jednak, że abym mogła ubiegać się o Ikamet, czyli turecki dowód tymczasowy, musiałam iść do notariusza, urzędu miasta i 150 razy do urzędu dla emigrantów. Dodam, że wymagano ode mnie dokumentu, na którym podane było, kto w tym mieszkaniu jest zameldowany, jak się nazwa, gdzie się urodził, ale to nic! W MOICH wniosku o dowód osobisty jest podane, jakie religie wyznaje rodzina Aynur. Dla mnie to był ogromny szok, szczególnie, że w Polsce wszyscy szaleją na punkcie RODO. Turcja jest za to dalej w formie i wymaga informacji od A-Z, od pojemności Waszej mikrofalówki, do numeru buta Waszej sąsiadki włącznie.

Ile kosztuje mieszkanie w Turcji? I dlaczego tak MAŁO?

Mam nadzieję, że nikt już się nie łudzi, że przeżyje za Erasmusowe stypendium. Jeszcze się chyba taki nie urodził, choć słyszałam historie, że w Ankarze akademiki są za darmo.

Warto tutaj wytłumaczyć, dlaczego ja nie zdecydowałam się na akademik. Po pierwsze i najważniejsze – jechałam z Maciejem i nie widziało nam się po latach mieszkania razem, rozdzielać i mieszkać osobno w akademiku. Po drugie – ja jestem wychowana jako jedynaczka i wiem, że dostałabym szału po tygodniu mieszkania z kimś innym, niż Maciej. Po trzecie i najśmieszniejsze – akademik na Yasar był cholernie drogi! Ja jestem za stara, żeby zamykać się, jak na koloniach, z panem w recepcji, który monitoruje, co i o której robię.  Za miejsce w akademiku wychodziło wówczas jakoś 300 euro, w cenie mieli śniadania i sprzątanie pokoju. Ale w nocy wracać musieli tak, jak im władze akademika nakazały. To nie dla mnie! Ja od początku celowałam w pokój, a najlepiej w mieszkanie. Nie spodziewałam się, że aż dokładnie spełnią się moje marzenia, ale widocznie byłam grzeczna, i sobie na to zasłużyłam [hehe].

Cena mojego mieszkania: 375 euro. I to nie od osoby! Za nas, za parę. Wiem, że ci, którzy studiowali w Europie, złapią się za głowę, bo w Berlinie, czy Brukseli ciężko znaleźć pokój za 500 euro. A gdzie tu mieszkanie za 187 euro (bez żadnych dodatkowych opłat za zużywanie wody, czy prądu). RAJ, MARZENIE, SZCZĘŚCIE. Tak bym to ujęła, w trzech słowach. Jedynym minusem było to, że mieliśmy koszmarnie daleko na uczelnię. Gdy wreszcie doszukaliśmy się właściwej drogi do szkoły okazało się, że musimy korzystać z trzech środków transportu: tramwaju, promu i metra. I tak codziennie. Minimum godzina w jedną stronę. Uznaję to za minus, ale i ogromny plus!

Po pierwsze: gdybym mieszkała, tak jak wszyscy pod uczelnią, to tak samo jak oni, nie chciałoby mi się nigdzie ruszać. Mieli wszystko pod nosem, na uniwersytet pieszo, do sklepu blisko, kluby, restauracje, puby na Küçük Park. Żyć, nie umierać. Ja jednak lubię zwiedzać, zdobywać, poznawać nowe miejsca. Ciągnęłam Macieja zawsze po zajęciach na Konak (przesiadaliśmy się z promu na metro w samym centrum miasta) albo na Karşıyakę. Specjalnie wybieraliśmy rejs do portu dalej od domu, żeby spacerować wzdłuż morza. Boże, jakie to były PIĘKNE czasy!

Po drugie: Kocham morze. Tak całym serduszkiem KOCHAM! I dzięki temu, że mieszkałam na Karşıyaka, to widziałam morze CODZIENNIE. Ba, codziennie płynęłam po tym morzu i zawsze, ale to zawsze – cieszyłam się z tego jak dziecko. Takie o spełnienie kolejnego marzenia.

Dobra, ale dlaczego tak mało za to mieszkanie?

Wracając do ceny mieszkania. Nasze koleżanki płaciły za pokój pod uczelnią, urządzony w stylu wielkiego syfu tyle samo co my. Wiadomo, że Turcy robili je w bambuko, bo sami płacili za całe mieszkania po 1500tl… Czemu jest tam tak tanio? W Turcji nie płaci się czynszu! Nie ma spółdzielni. Chata jest Twoja i płacisz za wodę, prąd i ewentualnie jakieś dodatki, typu na sprzątaczkę, czy jak w Alanyi –  za basen. PS. O tym, ile kosztują i jak wyglądają mieszkania w Alanyi, kiedyś napiszę, bo tam było TOTALNIE inaczej!

Turcy ogólnie rzadko kiedy posiadają mieszkanie na własność. Są oni ogromnymi fanami wynajmu, nie przyzwyczajają się, tak jak my na 20 lat. Nie ma dla nich problemu, żeby zwinąć żagle i następnego dnia zamieszkać na drugim końcu kraju. YOLO. Jak Wam kiedyś napiszę, za ile można kupić mieszkanie w Turcji (i to jakie!!!), to też zaczniecie się pakować i żegnać z Polską.

*Takie BTW do zdjęcia poniżej. Za nami znajdują się skrzynki pocztowe na klatce i ciekawostka jest taka, że w Turcji (przynajmniej w dwóch blokach, w których mieszkałam) nie zaklucza się skrzynek!

Ania, dziękuję Ci mój aniele!

To tyle, jeśli chodzi o moje mieszkanie w Izmirze. Nadal nie mam pojęcia, jak szuka się mieszkania w Turcji. Polecałabym strony i grupy na Facebooku, typu: Erasmus Izmir itd. Jak widać, najlepiej jednak znaleźć kontakt do kogoś, kto już był na miejscu, bo nie dość, że pomoże Wam coś znaleźć, to jeszcze podklepie Was u właściciela, przez co krótsza droga do wynajmu. Powodzenia dla Was! Inşallah!