Polską rehberką tj. pilotem wycieczek, przewodnikiem, człowiekiem, który dzieli się swoją wiedzą z przybywającymi tłumnie turystami. Wiele razy byłam pytana, jak to jest być przewodnikiem? Czy męczą mnie turyści, czy zadają durne pytania, czy chce mi się w ogóle pracować z Polakami? Czy trzeba mieć do tego wykształcenie turystyczne? Pora, abym wyjaśniła, na czym polegała moja praca w Turcji.

Szczęście z przypadku

Przewodniczką wycieczek zostałam przez przypadek. Nigdy w życiu przez myśl by mi nie przeszło, że mogłabym się tym zajmować. Mimo to, od zawsze postrzegałam pilotowanie, jako pracę marzeń – ale nic z tym nie robiłam. Wcześniej nie było jakoś okazji, a do turystyki nigdy mnie nie ciągnęło, stałam uparcie przy dziennikarstwie. Wierzę jednak w przeznaczenie, i to właśnie ono zaprowadziło mnie do tej branży. Jak?

Trzy lata temu, po wielu miesiącach walki z formalnościami, gdy już miałam prawie pewność (bo do samego końca tego nie wiedziałam, ze względu na panujący wówczas stan wyjątkowy), że wyjadę na studia do Turcji, zaczęliśmy z Maciejem szukać blogów, vlogów, artykułów i wszystkiego, co mogłoby nas przybliżyć do tego kraju. Ja najpierw napisałam do Aleksandry Chrobak, bo byłam świeżo po przeczytaniu jej książki o „Beduinkach na Instagramie”. Autorka mieszkała wprawdzie w ZEA, ale co zaszkodzi zapytać o Turcję? Odpowiedziała mi, chwilę porozmawiałyśmy, ale szukałam dalej, bo potrzebowałam kogoś, kto zna się na Turcji. I wtedy Maciej znalazł Agatę z bloga Tur Tur, z którą pół roku później umówiłam się na wywiad do mojej uniwersyteckiej gazety. Po tym wywiadzie miałam tyle na głowie, że zapomniałam na śmierć o Agacie, a ona znalazła mnie kolejne pół roku później na Instagramie. Tym razem to ona zaprosiła mnie do wywiadu, co zresztą mega mnie ucieszyło! Wtedy już rozmawiałyśmy o moim życiu w Turcji [wywiad znajdziecie TUTAJ].

https://www.instagram.com/p/BriyXCXljYq/?igshid=l2n31q8hnads

Moją miłość do Turcji widać gołym okiem, więc ta znajomość nie mogła skończyć się tylko na wywiadach. Agata zaproponowała mi współpracę, zapytała – czy nie chciałabym pracować w sezonie w jej biurze. Studiowałam wówczas w Izmirze i nie było w ogóle takiej opcji, abym przyjechała do pracy w Alanyi. Niestety, mimo mojej miłości do Turcji – byłam zmuszona odmówić.

https://www.instagram.com/p/BjKRratFkPd/?igshid=1ekuyx7dmbi5q

Gdy w czerwcu wróciłam do Polski, dowiedziałam się od koordynatorki programu Erasmus, że mogę wyjechać jeszcze raz, tym razem na praktyki. Gdy usłyszałam o tym, że naprawdę mogę jeszcze raz przeżyć wspaniałą przygodę za granicą, nie zastanawiałam się ani sekundy! Nie brałam pod uwagę żadnego innego kraju, to była moja jedyna okazja na to, aby wrócić do Turcji. Wtedy to ja napisałam do Agaty, czy moglibyśmy z Maciejem przyjechać do Alanyi na staż – udało nam się ustalić warunki współpracy, i tak oto załatwiłam sobie pół roku na Riwierze Tureckiej!  Dokumenty załatwiałam od zimy, a wyjechać mieliśmy na początku czerwca. Niestety, jak to w życiu bywa, wszystko się przedłużyło, zgody, podpisy, formalności itp. sprawiły, że więc wyjechaliśmy dopiero w połowie miesiąca.

Dziewczyna od marketingu i przewodniczka w jednym

Moją główną rolą w tym biurze miało być sprawowanie pieczy nad marketingiem. Miałam zająć się Social Mediami, Facebookiem, Instagramem i blogiem. Wiedziałam jednak, że prócz tego istnieje szansa, że zostanę pilotem wycieczek i nie ukrywam, że bardzo mi na tym zależało. Pech, a może i moja łajzowatość sprawiły, że po przylocie do Antalyi, wychodząc z samolotu, moja noga zdrętwiała, przez co spadłam ze schodów, i powitałam Turcję leżąc twarzą na płycie lotniska. Efekt? Skręcona kostka! Byłam ZAŁAMANA! O całej tej nieszczęsnej historii przeczytacie TUTAJ.

Szpital, czyli pierwsze, co zobaczyłam w Alanyi!

Przez pierwsze trzy tygodnie nie mogłam się nigdzie ruszyć, siedziałam tylko w biurze, jeździłam czasem na wycieczki, żeby patrzeć jak wygląda praca przewodnika, ale wciąż nie dostałam propozycji, żeby nim być. Robiłam notatki, pożerałam książki o Turcji, sprawdzałam ciekawostki w Internecie, pytałam się pilotów – uzbierałam już całą bazę wiedzy, a tu nadal nic.

Możliwe, że propozycja wypuszczenia mnie w świat jako przewodnika, nie padła ze strony firmy, ze względu na mojego doła. Powodem było unieruchomienie przez skręconą kostkę, a co za tym idzie – totalne pokrzyżowanie moich wielkich planów. Mój szef stwierdził, że ja się na przewodnika nie nadaję, bo jestem zbyt skromna, wstydliwa i, w ogóle się nie odzywam. Jeśli czyta to ktoś, kto zna mnie osobiście, to teraz może się kulać ze śmiechu, bo szef dodał, że Maciej będzie przewodnikiem na medal, bo jemu, w przeciwieństwie do mnie – buzia się nie zamyka. KURTYNA. Długo walczyłam o to, aby wypuścił mnie na pierwszą wycieczkę i obiecywałam, że się nie zawiedzie, bo ja czuję ten klimat, CHCĘ BYĆ PRZEWODNIKIEM!

Pojechałam na wycieczkę!

W drugim tygodniu lipca, gdy dla Macieja rola pilota była już chlebem powszednim – zostałam wypuszczona na głębokie wody. Miałam jechać do Antalyi. Cały wieczór spędziłam na sporządzaniu notatek, szukaniu ciekawostek, uczeniu się historii tego miasta i punktów wycieczki. Nadeszła wiekopomna chwila! Idę do busa, który miał na mnie czekać, patrzę, a tu kierowca, którego w życiu na oczy nie widziałam. Okej, dam radę, przecież dosiądzie się turecki przewodnik. Za chwilę wsiada Serdar, mój hocam, czyli mentor, który od początku trzymał za mnie kciuki i mnie wspierał – trochę się uspokoiłam.

Jedziemy zrobić transfer, czyli odbiór turystów z hoteli, ręce mi się trzęsą, bo oto pierwszy raz z dumą mogę wyjść z busa z błękitną dosje [teczką] i zaprosić na wycieczkę. Na pierwszą wycieczkę ZE MNĄ! Do czego się oczywiście nigdy nie przyznałam, tamci turyści nie mieli pojęcia, że przeżyli ze mną chrzest bojowy. Wszystko szło jak z płatka, ale coś musiało się oczywiście sypnąć.

Już od wejścia zauważyłam, że w busie nie ma mikrofonu. Czekałam na Serdara, żeby wytłumaczył to kierowcy, tliła się we mnie iskierka nadziei, że ma gdzieś schowany drugi, na zapas. NIE MA, mikrofon YOK. Myślałam, że zejdę na zawał, bo inaczej wyobrażałam sobie swoją pierwszą wycieczkę.

Miałam siedzieć z przodu, mówić do mikrofonu (jak na zdjęciu) i ewentualnie posiłkować się notatkami, a tu byłam zmuszona wyjść na środek i krzyczeć całą drogę do turystów, którzy byli wpatrzeni tylko we mnie.

Po tym, jak udało mi się ich zaciekawić, wiedziałam, że w tym zawodzie przeżyje już wszystko. Wycieczka była super, turyści byli zadowoleni, zadawali mi wiele pytań, ALE wiadomo, szło mi za dobrze, więc coś musiało się oczywiście zepsuć! Padło na busa…

Myślałam wtedy, że zaraz umrę, że zapadnę się pod ziemią. Wracając z Antalyi, stanęliśmy na środku autostrady i czekaliśmy w żarze słońca (było z 35 st.) na kolejny, zastępczy. Moi turyści zaczęli powoli dostawać szału, a ja wcale im się nie dziwię! Turcy, jak to Turcy, wciąż powtarzali, że przecież nic się nie stało, że po co te nerwy, zaraz przyjedzie nowy bus i po problemie. Na Polaka takie teksty nie działają, tutaj musiałam wkroczyć ja jako showmanka i zabawiać turystów moimi opowieściami.

Moja pierwsza w życiu wycieczka i ostatni jej punkt – Wodospad Arbuzowy w Antalyi

Przez ten fail dowiedziałam się, że na mojej PIERWSZEJ wycieczce w życiu, oprowadzałam rodzinę z Bydgoszczy. Mało tego, z mojego osiedla! Jak to się mówi – z jednej parafii. Świat jest mały, szczególnie w Alanyi, i wtedy dopiero miałam się o tym przekonać.

Wracając do wycieczki, turyści na szczęście wyszli z niej zadowoleni, jakoś przeżyli dzień ze mną, mimo tej wpadki z busem. Co więcej – nikt nie zauważył, że jestem totalnym świeżakiem! Po tym, jak opanowałam sytuację, jak zawodowiec – wreszcie udało mi się zapunktować u szefa. Pamiętam, że gdy napisałam mu wiadomość, że ruszyliśmy i wszystko się wyjaśniło, odpisał – od teraz jesteś przewodnikiem. Chrzest bojowy miałam za sobą!

Praca dla ludzi z pasją

I to dosłownie. Pytacie mnie o predyspozycje do bycia przewodnikiem. Nieważne, czy masz oprowadzać po Alanyi, Paryżu, Nowym Jorku, czy po Rzymie – musisz kochać tę pracę! A co najważniejsze – musisz lubić ludzi i potrafić z nimi rozmawiać, choć częściej słuchać. Ogromnie przydają się tutaj umiejętności miękkie, empatia, etykieta przewodnika, dobre maniery, spokój ducha i brak wstydu. Jeśli się wstydzisz ludzi, to nie nadasz się na pilota.

To ja wprowadzająca turystów do świata Islamu, przed meczetem w Alanyi
fot. Agata Kleszcz

Trzeba być odważnym, trzeba robić z siebie showmana, przezwyciężyć wszystkie strachy związane z wystąpieniami publicznymi i mówieniem do mikrofonu. Rzeczami, których ja musiałam się nauczyć, to oczywiście zasady, którymi kierują się przewodnicy w tym biurze podróży. Jak rozmawiać z turystami, co robić, aby każdy był zadowolony, i oczywiście szczegółowa wiedza na temat miejsc, po których miałam oprowadzać. Turyści często patrzyli na mnie z przerażeniem mówiąc ile też się pani musiała nauczyć! Że też się pani chciało. A mi się chciało i to bardzo!

Dla mnie to była praca marzeń! Mogłam nauczyć się jeszcze więcej o kraju, który kocham, a na dodatek – miałam okazję, aby codziennie dzielić się tą wiedzą z innymi ludźmi. Tak, jak moją dziennikarską misją było rzetelne informowanie czytelników, tak – jako przewodniczka za misję obrałam sobie stworzenie najlepszej wycieczki, po której moi turyści mieli odjechać zakochani w Turcji. I tak się działo! Większość osób, które oprowadzałam chciała do Turcji wrócić za rok, niektórych spotykałam jeszcze jesienią.

Ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, jaki ten kraj jest piękny, ciekawy oraz ile ma do zaoferowania. Wiele osób myślało, że Turcja jest krajem arabskim, że rządzi nią prawo szariatu itp… Moją misją było przekazanie im jak największej ilości wiedzy, która rozjaśniała ich umysły, sprawiała, że rozumieli, w jakim miejscu się znajdują. Wychodząc z autokaru wiedzieli, że Turcja dzięki Atatürkowi jest krajem laickim, że kobiety mają swoje prawa, że nie muszą się zakrywać, a kraj jest otwarty i nowoczesny.

Wycieczka wycieczce nierówna

Bycie przewodnikiem, to pewna rutyna, bo tak samo jak nauczyciele i wykładowcy powtarza się non stop to samo – mam na myśli mówienie tych samych rzeczy. Jeździ się w te same miejsca, których widok nie sprawia już żadnej radości, bo staje się codziennością. Biurem jest autokar, dokumentami lista uczestników, a finansami opłaty za wycieczkę.

Ja bardzo nie chciałam dopuścić swojego umysłu do rutyny, bo doskonale znam siebie i wiem, że gdym miała powtarzać non stop to samo, jak mantrę, to zrezygnowałabym po miesiącu. Moje wycieczki zaczynały się zawsze tak samo, punkty były jasno określone w programie wycieczki, jednak to, o czym mówiłam później, zawsze się różniło. Nie jestem w stanie powtórzyć, czego dowiedzieli się dani turyści.

Każdy dostawał dawkę wiedzy o Turcji, historii miasta, ciekawostek o Alanyi, Antalyi, lawendowej wiosce itd. Reszta należała do uczestników, to turyści moderowali wycieczki, poprzez zadawanie mi pytań. Zawsze znalazł się na to dobry moment. Na przykład w moim pierwszym punkcie w Alanyi, turyści podchodzili do mnie podczas swojego czasu wolnego i zalewali mnie dziesiątkami pytań.

Na to, dlaczego mieszkam w Turcji odpowiadałam akurat, jak mantrę, lecz resztę zapamiętywałam i obiecywałam odpowiedzieć przy wszystkich. Zawsze przy kolejnych punktach następni ludzie mieli nowe pytania, więc znowu bezwiednie moderowali tę wycieczkę. Jednych bardzo ciekawił Islam, o którym mogłam mówić godzinami, inni koniecznie chcieli dowiedzieć się, co mnie skusiło, aby zamieszkać w Turcji, łudząc się, że opowiem im historię miłosną, a tu NIC. Niektórych bardzo interesowała edukacja w Turcji, której byłam znawczynią, bo przecież studiowałam tutaj.

Dużo rozmawialiśmy o jedzeniu, o tym, co przywieźć z tureckich wakacji, co się nada na prezent dla babci, a co dla chłopaka. Były zakłady, konkursy, zgadywanki, cała animacja, która pozwalała tym ludziom poznać Turcję od podszewki. Prowadziłam wycieczki tak, jak ja sama chciałabym zwiedzić ten kraj. Największą zapłatą były uśmiechy, podziękowania, pożegnania i brawa. Brawa uwielbiam od dzieciństwa, tańcząc w balecie, choćbym grała drzewo, cieszyłam się, gdy widzowie w operze klaskali po spektaklu tak, że kurtyna schodziła trzy razy. Tutaj show dawałam tylko ja i brawa świadczyły o tym, że ludziom się to show podoba.

Z moją mamą na wyciecze po Alanyi

Wychodziłam z autokaru naładowana nową energią, znając wszystkie hot newsy prosto z Polski, nagadana po wszystkie czasy i z uśmiechem, bo wiedziałam, że wypuściłam koleją partię turystów, którzy pokochali Turcję.

Pilot wycieczek vs. turecki rehber kokart

Każda przeprowadzona wycieczka jest efektem pracy zespołowej polskiego przewodnika, tureckiego rehbera [przewodnika] oraz kierowcy. Wszystko musi być ustawione na tip top: bilety do muzeów, na kolejki, do aquarium oraz co najważniejsze – godziny i miejsca zbiórek. W Turcji (podobno w innych krajach również) panuje żelazna zasada, która mówi o tym, że aby przeprowadzić wycieczkę legalnie, prócz zagranicznego przewodnika, zawsze MUSI być też turecki. Bez nich wycieczki nie mają prawa się odbyć, to oni kupują chociażby bilety i służą nam ogromną pomocą. Turecki rehber wyróżnia się tym, że ma na szyi bardzo ważną dla niego legitymację, której wzór pokazuję poniżej.

źródło: https://iro.org.tr/tr/default.aspx

Oczywiście, że prostszym sposobem byłoby, gdybyśmy my, piloci obcokrajowcy mieli te słynne kokarty. Niestety, zdobycie licencji jest nie lada wyzwaniem. Niegdyś, aby w ogóle złożyć podanie, należało mieć tureckie obywatelstwo, teraz dołożyli nową normę, która wymaga od przewodników wykształcenia turystycznego zdobytego w Turcji. Znam wspaniałą przewodniczkę, która zasługuje na kokarta, jak nikt inny, ale wpierw nie miała obywatelstwa, a gdy już je zdobyła, to jej studia zdały się na nic, ponieważ skończyła je w Polsce… W ten oto sposób pozostaje nam ścisła współpraca z tureckimi kokartami, którzy w zależności od osobowości są bardzo pomocni lub wtrącający się do wszystkiego. Niektórzy nie przejmują się niczym, i przekazują nam pałeczkę. Ja najbardziej lubiłam pracować z kokartami, którzy byli wyśrodkowani, pomagali mi, ale dawali mi przy tym wolną rękę, pozwalając na prowadzenie wycieczki przeze mnie.

https://www.instagram.com/p/B0shAMKjUGN/?igshid=zz45w02a9bu2
Z moim ulubionym tureckim kierowcą – Yakupem.

Przewodnicy sezonowi vs. całoroczni

Przewodnik sezonowy, to taka osoba jak ja, która przyjechała do Turcji, czy jakiekolwiek innego kraju, tylko na sezon, trwający zazwyczaj od kwietnia do listopada. Ramy czasowe zależą już od danego biura podróży, wiadomo, że największe zapotrzebowanie jest do czerwca do października, i wtedy też wycieczki były dzień w dzień.

https://www.instagram.com/p/Bym9WRPIO_c/?igshid=tmuas47gt6p9

Drugi rodzaj przewodników to osoby, które na stałe mieszkają w Turcji. Większość takich pilotów/rezydentów ma małżonka z tego kraju, dlatego jest to idealna praca dla Polek/Polaków, którzy przeprowadzają się do obcego kraju, a mają okazję pracować w swoim języku. Myślę, że większość stanowią jednak piloci sezonowi, ponieważ biura ściągają ich z Polski rok w rok. Te osoby, które są tam na stałe, należą do prawdziwych wyjadaczy branży turystycznej, znają na wylot każdą destynację, każdą wycieczkę i jej program, oprowadzają od stycznia do grudnia. Zmianę miesięcy widzą tylko przez pryzmat ilości wycieczek i turystów, których oprowadzają.

Bycie przewodnikiem w praktyce, czyli aktor wielu ról

Będąc przewodnikiem, jest się zarazem pilotką, rezydentką, nauczycielką, przedszkolanką, psychologiem, terapeutką, doradczynią kelnerką, showmanką, kasjerką, sprzedawczynią i pielęgniarką.

Ja nie byłam tylko kierowcą i prezesem w biurze.

Każda wycieczka jest inna, trzeba być naprawdę przygotowanym na wszystko! Zdarzały się sytuacje, o których nie uczą w podręcznikach, momenty, w których trzeba było szybko działać, biegać, skakać, dzwonić, mówić w trzech językach naraz i wciąż być czujnym. Przewodnik musi mieć oczy dookoła głowy i wciąż być na posterunku!

Przewodnik rozjemca

Oprócz oprowadzania, dzielenia się wiedzą, zbierałam pieniądze, musiałam ogarnąć listy, trzy waluty naraz, odbieranie pieniędzy, wydawanie reszty, a przy tym wszystkim ciągły kontakt z ludźmi. Pani Marto, a to, Pani Marto, a tamto – oczy dookoła głowy, nie można nic przegapić. Musisz opowiadać o tym, jak wygląda meczet, jak się przygotować do wejścia, odpowiadać wieczne pytanie „gdzie jest toaleta?”, pilnować, aby nikt nie wszedł do meczetu w butach, aby kobiety zakryły włosy…

Podczas oprowadzania po sadzie owocowym
fot. Agata Kleszcz

Musisz pilnować turystów, wprawdzie od tego jest turecki przewodnik, który jest twoją opoką, liczy ich, kupuje i rozdaje bilety, ale to ty grasz główną rolę w tym spektaklu. Jesteś tu z nimi i dla nich. Grasz różne role, raz jesteś psychologiem i przedszkolanką, bo sytuacja cię do tego zmusza. Miałam sytuację, że turyści pozamieniali się miejscami, zniszczyli poranny porządek i zrobili przy tym wielką aferę. Cały autokar dorosłych ludzi krzyczał – pani Marto, bo ja tu siedziałam, a teraz ona tu siedzi, Pani Marto, ja mam tam zakupy, a ten tam usiadł. Ręce mi opadły, poczułam się, jak w pierwszej klasie podstawówki i musiałam jak wredna nauczycielka zadecydować, żeby wszyscy wrócili na swoje pierwotne miejsca. Raz pamiętam, jak małżeństwo zostało rozdzielone, bo nie było dwóch miejsc koło siebie, i pan turysta mąż zrobił wielką dramę i ze łzami w oczach błagał, żeby mógł usiąść z żoną. Znów pani Marta musiała zrobić w autokarze przemeblowanie, tak, aby wszyscy byli szczęśliwi. Udało się!

Nauczyłam się też, że ludziom trzeba mówić najważniejsze rzeczy co najmniej 3 razy. Godzinę i miejsce zbiórki opisywałam we wszystkich znanych mi sposobach, co do godziny, wszyscy musieli przytaknąć, bo zdarzyło mi się, że wyciągałam z basenu pewną rodzinę, która jako jedyna usłyszała, że zbiórka jest o 13.45, a nie 12.45… Na szczęście, był to jeden jedyny przypadek i też nigdy w życiu nie zgubiłam żadnego turysty na swojej wycieczce, a zdarza się to nawet tym pilotom, którzy pracują w branży 10 lat!

Przewodnik showman, rozbawiający tłum

Jako przewodnik robiłam też teleturnieje jak Hubert Urbański, turyści mieli za zadanie odgadywać, jakie rośliny rosną w sadzie, a musielibyście widzieć szczęście w ich oczach, gdy ktoś jako pierwszy wytypował, że na drzewie rośnie pieprz! Na moich wycieczkach można było wygrać uścisk dłoni prezesa koloni, gdy ktoś zanurzył się cały w rzece na Dimcayu, która ma 7 stopni. Ludzie licytowali się, kto zanurzył się na dłużej i jaki obszar ciała, jaja były przy tym, co nie miara. W sadzie robiłam degustacje tureckich rarytasów, opowiadałam ciekawostki związane z pekmezem, którego próbowali, dostawali też lokum, czyli słodycze. Pytali mnie o te przedziwne owoce, które znaleźli na swoich talerzach i dzielili się ze mną swoimi opiniami.

fot. Agata Kleszcz

Przewodnik opiekun

Jako przewodnik musiałam też zadbać o to, aby każdy był wysikany! To brzmi śmiesznie, ale z pełnym pęcherzem, nikt nie chciałby zwiedzać. Hasło „teraz przerwa na toaletę” było najważniejsze. Szczególnie, gdy na wycieczce były dzieci. Dzieci akurat za każdym razem trafiały mi się mega kochane, grzecznie słuchały i nie marudziły.

Ciocia Marta i jej wesołe wrześniowe przedszkole

Najwięcej młodych turystów miałam we wrześniu, bo wtedy zaczęły się pielgrzymki z maluchami, które nie chodziły jeszcze do szkoły. O dziwo, jestem bardzo zadowolona ze współpracy z dziećmi! Ciocia Marta zawsze pokazała jakąś ciekawostkę, zatrzymała się na siku, wujek Necati (przewodnik) i Yakup (kierowca) zabawiali, dawali jakieś prezenciki – każdy wychodził szczęśliwy, co więcej, jak mnie ktoś zauważył potem na ulicy, to radość była wielka, jakbyśmy byli rodziną.

Przewodnik lekarz

Oczywiście, jako przewodnikowi nie wolno mi dawać jakichkolwiek leków swoim turystom. Trafili mi się jednak tacy, których dopadła klątwa sułtana, znana w Egipcie, jako klątwa Faraona. Miałam więc za zadanie organizowanie przerw na każdej stacji. To była moja lekarska rola. Raz, na sam koniec w październiku miałam ekipę, w której 80 procent turystów zapadło na klątwę! I wszyscy koniecznie chcieli jechać na wycieczkę, więc zmuszona byłam zrobić przerwę w najbliższej aptece i wraz z tureckim przewodnikiem mówiliśmy aptekarzom, co państwu dolega, a ci sprzedawali im leki. O dziwo, leki pomogły, bo nikt do toalety już nie biegał.

Minusy tej pracy

Nie będę ukrywać – jest to ciężka praca, wymagająca ogromnego zaangażowania. Najgorsze były zbiórki o 2 w nocy, bo tak wcześnie zaczynałam swoją wycieczkę do Lawendowej Wioski, która trwała 17h! Minusem jest to, że jako przewodnik jeździ się non stop w te same miejsca, które już nie robią na nas wrażenia. Zjazd kolejką w Alanyi? Dla mnie, jak przystanek tramwajem, dwa razy w tygodniu zaliczałam ten punkt programu. Jeździmy w te same miejsca, jemy to samo, mówimy to samo. Menu restauracji, do których przywozimy turystów nie ulega zmianie, więc po paru miesiącach zaczęłam zamawiać wyłącznie arbuza, bo nie mogłam już patrzeć na mięso. Nie lubiłam też czasu wolnego, bo nudziłam się, czekając godzinę na turystów. Z czasem zaczęłam brać ze sobą książkę, ale nie na każdej wycieczce miałam okazję ją wyciągnąć.

Nie mówię już o pewnych zachowaniach turystów, bo zdarzały się sytuacje, że ktoś od wejścia się na mnie darł, bo kierowca czekał w innym miejscu – jakby to była moja wina… Przewodnik to aktor, który gra swoją rolę, mówi swoje kwestie, robi dobrą minę do złej gry i zawsze musi być na zawołanie. Na szczęście więcej niż minusów, widzę plusów tej pracy!

Czy lubiłam tę pracę?

BARDZO! Wreszcie miałam okazję mówić dużoooo, tak jak lubię, a ludzie mnie do tego słuchali, i chcieli jeszcze więcej i więcej! Ja byłam w tej sytuacji zachwycona! Zwłaszcza, gdy przytrafiali się turyści, którzy myśleli, że siedzę w branży parę lat, więc gdy ja im mówiłam, że miesiąc, to oni nie wierzyli. To było bardzo miłe! Często spotykałam moich turystów na ulicach Alanyi. Ja, jako przewodnik nie byłam w stanie zapamiętać ich wszystkich, ale oni panią Martę już tak, przez co często słyszałam, o zobacz – nasza Pani Marta! Zawsze musiałam uważać, co mówię, i to Wam też radzę, bo w Alanyi jest pełno Polaków! Miałam też taką mega uroczą sytuację, gdy popłynęłam prywatnie na rejs i spotkałam na statku moich turystów, których oprowadzałam dzień wcześniej. Gdy zobaczyli mnie na pomoście, z radości rzucili mi się na szyję! W takich sytuacjach serce mi rosło, naprawdę!

Ta praca pokazała mi też, że świat jest bardzo mały. Nie musiałam mówić skąd jestem, wystarczyło, że powiedziałam na przykład wuchta, i podchodzili do mnie ludzie z Poznania. Mówiłam zawsze prawdę, że jestem bydgoszczanką z Poznania, a turyści, którzy pochodzili z tych miast traktowali mnie wręcz jak rodzinę, bo przecież ja krajanka! Zdarzyło się też, że ludzie mnie poznawali – wracając z wycieczki z Antalyi, rozmawiałam z ostatnimi turystami, których odwoziłam, takie tam o, skąd jesteś? Oni, że z Ostrowa Wielkopolskiego, na co ja – raz w życiu tam byłam na wywiadzie. Od słów do słów wyszło, że gdy ja będąc dziennikarką Faktu przeprowadzałam wywiad na jednej z siłowni, moja turystka siedziała wówczas na rowerku obok i była tego świadkiem! I poznała mnie potem w Turcji! Takich historii mam kilka, jak turyści podchodzili i mówili, że mnie obserwują na Instagramie i chcieli mnie poznać. Kiedyś jakaś pani podeszła do Macieja i powiedziała, że ma mnie pozdrowić, bo mnie ZNA z insta. Świat jest mały, i zobaczyłam to w Alanyi. W pracy, którą bardzo lubiłam!

Film z wycieczki, którą prowadziłam znajdziecie TUTAJ!

by Daniel Handzel

PODSUMOWUJĄC!

Czy do tej pracy potrzebne jest wykształcenie turystyczne? Jestem przykładem na to, że nie. Koło wydziału turystki na UAM jedynie przejeżdżałam autobusem, nawet na Piknik Geografa nigdy nie dotarłam, a trafiłam do pracy w tej branży. Trzeba mieć odwagę, aby przemawiać przed ludźmi, nie wstydzić się ich, być gotowym na wszystko, bo nigdy nie wiesz, co się przytrafi na takiej wycieczce. A co najważniejsze, ciągła nauka, szkolenie się i przyswajanie wiedzy o miejscu, po którym się oprowadza. I trzeba to kochać, żeby się szybko nie znudzić.